Legenda, której trudno sprostać – recenzja filmu “303. Bitwa o Anglię”

sie 28, 2024 | Sala kinowa

Pośród licznych chwalebnych dokonań polskiego oręża podczas II Wojny Światowej udział pilotów z Dywizjonu 303. im. Tadeusza Kościuszki należy do najważniejszych. Nie bez powodu premier Winston Churchill mając na myśli naszych lotników i ich dokonania w bitwie o Anglię, wyraził się słowami, iż “jeszcze nigdy tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak nielicznym”. I chociaż rzekoma wdzięczność Anglików szybko ustąpiła pola chłodnym politycznym kalkulacjom, to legenda przetrwała i wreszcie doczekała się ekranizacji, kręconej rękami i nakładami samych Brytyjczyków. Film Davida Blaira nie spełnia jednak pokładanych w nim nadziei.

Historię polskich lotników poznajemy oczami Jana Zumbacha, jednej z najbardziej wyrazistych postaci dywizjonu 303. Każdy, kto ją zna, wie doskonale, że wydarzeniami z życia Zumbacha można by obdzielić niejeden życiorys. W filmie Blaira obserwujemy, jak przedostaje się z Francji do Wielkiej Brytanii i tam, pod dowództwem Witolda Urbanowicza, dowódcy formowanego dywizjonu, trafia do grupy polskich pilotów, którzy podobnie jak on rwą się do walki z Niemcami. Dowództwo Royal Air Force nie jest jednak przekonane. Bo chociaż codzienne naloty Luftwaffe dziesiątkują brytyjskie lotnictwo, to Polacy mają doświadczenie z maszynami o odmiennym sterowaniu, operują innymi jednostkami odległości, a na domiar złego ledwie znają język angielski. Wkrótce sytuacja pod angielskim niebem staje się na tyle dramatyczna, że RAF nie ma wyboru: wysyła Polaków do walki. I szybko przekonuje się o ich śmiertelnej skuteczności.

David Blair miał do dyspozycji 10 milionów dolarów i niesamowity scenariusz, który napisało samo życie. Grupa uzdolnionych i początkowo niedocenionych żołnierzy, gotowych użyczyć swoich talentów każdemu, kto pozwoli im pomścić zniszczoną Ojczyznę, a wśród nich wiele nietuzinkowych indywiduów. Żołnierze o ułańskiej fantazji i nienagannych manierach, którzy na niebie byli postrachem Luftwaffe, a w pubach i na bankietach, wraz ze wzrostem popularności dywizjonu 303 – zmorą Brytyjczyków, którzy nie wytrzymywali z Polakami konkurencji u płci pięknej. Epicka historia do filmu o ich dokonaniach teoretycznie mogłaby się napisać sama. W praktyce, Blair stworzył produkcję mocno sztampową i pełną papierowych postaci. W Jana Zumbacha wcielił się Iwan Rheon, znany powszechniej jako Ramsay z serialowej “Gry o Tron”. Scenariusz nie pozwala mu się jednak wykazać i chociaż jest bohaterem kilku scen z elementami humorystycznymi, a także nawiązuje bliższą relację z jedną z brytyjskich planszystek, to film zdecydowanie nie oddaje wyjątkowości tej postaci. Rola dowódcy dywizjonu 303, Witolda Urbanowicza, przypadła w udziale Marcinowi Dorocińskiemu, ale i jego kreacja pozostawia wiele do życzenia. Bynajmniej nie ze względu na warsztatowe braki, ale znowuż przez scenariusz. Urbanowicz w wykonaniu Dorocińskiego to postać wręcz pomnikowa, otaczana przez innych pilotów ogromnym szacunkiem, ale chcąc dowiedzieć się, czym Urbanowicz sobie ów szacunek zaskarbił, trzeba sięgnąć do źródeł pozafilmowych. Wśród kreacji, które wypadły ponadprzeciętnie, wyłonić można chyba tylko Kenta, kanadyjskiego oficera, który mimo początkowych oporów szybko zintegrował się z polskimi pilotami (w tej roli Milo Gibson, którego mogliśmy oglądać w “Przełęczy ocalonych”) oraz Phyllis Lambert, wspomnianą wcześniej planszystkę, która w obliczu wojny postanawia żyć, jakby jutra miało nie być, przez co otrzymuje łatkę kobiety o nieciężkich obyczajach, choć przyznać trzeba, że nadaje ona filmowi rys nieco melodramatyczny. Można mieć wątpliwości, czy na tym właśnie zależało twórcom.

Problemem w “303. Bitwa o Anglię” są nie tylko kreacje postaci, ale także fakt, że snuta przez Blaira opowieść jest tak naprawdę miałka, pozbawiona głębszych treści i w gruncie rzeczy obojętna widzowi. Śmierć lub ciężkie rany ponoszone przez kolejnych pilotów w następnych starciach nie wywołują większych emocji, bo i nie ma się sposobności, by którąkolwiek z postaci lepiej poznać. Zwłaszcza, że scenarzyści zdołali jakoś wpleść do historii fikcyjną postać Horodyszcza, który podczas lotów nie może się przemóc, by oddać strzały w kierunku wroga. Jego rozterki w pewnym momencie stają się przyczyną tragedii jednego z kolegów. Po co twórcom scenariusza taki zabieg, w sytuacji gdy postaci o absolutnie wyjątkowych życiorysach, charakterach i znacznie ciekawszych losach podsuwała im sama historia? To i inne podobne pytania pozostaną zapewne bez odpowiedzi.

Film niespecjalnie sprawdza się też jako dostarczyciel wiedzy o dywizjonie. Widz, który zasiądzie do seansu, mając skromną lub zerową wiedzę na podejmowany temat, dowie się jedynie, że dywizjon 303 istniał, był wyjątkowo skuteczny, a finalnie po wojnie jego piloci zostali zmuszeni do repatriacji, gdzie często czekała ich niewola czy nawet wyroki śmierci – i wszystko to przy blisko 60-procentowym poparciu Brytyjczyków, tych samych, których niebo Polacy wcześniej bronili. Byle tylko nie drażnić Stalina. Trzeba docenić ów ubolewający ton, którym twórcy filmu raczą widzów, bo przyznanie się do błędu lub uznanie własnego postępowania za godne wstydu nigdy nie jest łatwe. Niekiedy w głowach bohaterów pojawiają się retrospekcje zbrodni popełnianych przez hitlerowców w Polsce, kontrastujące z bankietami i pubowymi popijawkami organizowanymi ciągle na brytyjskiej ziemi. Niemniej, nie dowiadujemy się z filmu, na czym polegała wyjątkowa skuteczność naszych pilotów. Nie widzimy ich graniczącego z brawurą zbliżania się do niemieckich myśliwców, ich ułańskiej fantazji, która przyprawiała o przerażenie pilotów Luftwaffe, a i niekiedy wytrącała z równowagi brytyjskie przywództwo. Nie zostaje pokazane, że z brytyjskich myśliwców Polacy potrafili wycisnąć więcej, niż ktokolwiek inny. Ponadto niektóre postacie, jak chociażby czeski as Josef Frantisek, również będący członkiem polskiego dywizjonu, potraktowane zostały totalnie po macoszemu. Wszystko to składa się na ogólny niedosyt.

Wreszcie, “303. Bitwa o Anglię” nie powala, jeśli chodzi o aspekty wizualne. Film taki jak ten aż prosi się o długie i efektowne sekwencje powietrznych walk. Tymczasem wcale nie ma ich aż tak dużo, a kiedy już się pojawiają, to wykonanie bardzo obnaża budżetowe braki produkcji, przywodząc na myśl intra do gier komputerowych gdzieś z okolic drugiego “Call of Duty”. Jedyne, co wygląda względnie dobrze, to ujęcia, w których pokazywani nam są bohaterowie za sterami samolotów, od strony dzioba maszyny. Same powietrzne walki pozbawione są jakichkolwiek ewolucji czy ryzykownych manewrów, z których przecież piloci dywizjonu 303 słynęli. Oglądając konfrontacje polskich lotników z Luftwaffe w wersji Blaira, trudno oprzeć się rozczarowaniu.

Rozczarowująca jest zresztą opisywana produkcja jako całość. Na pewno nie jest to film, który należy skreślać. Fakt, że Brytyjczycy sami nakręcili obraz o polskim dywizjonie, w dodatku zwracając uwagę na to, jak instrumentalnie potraktowali naszych pilotów ich przodkowie, zasługuje na odnotowanie. Realizacja pozostawia jednak wiele do życzenia i choć film miewa swoje momenty, to rozmach, z jakim go wykonano, przywodzi na myśl raczej produkcje telewizyjne, aniżeli wielkie, kinowe hity. Osoby pasjonujące się historią polskiego lotnictwa również nie będą zadowolone – scenariusz pomija wiele istotnych postaci i wydarzeń, zamiast tego wprowadzając elementy totalnie niepotrzebne, jak wspomniany już wcześniej Horodyszcz. Chcąc zapoznać się z historią Dywizjonu 303 i przekonać o wyjątkowym bohaterstwie i skuteczności jego pilotów, a jednocześnie nie zagłębiać się w szczegółową analizę źródeł, w dalszym ciągu najlepiej jest sięgnąć po “Dywizjon 303” Arkadego Fiedlera, bądź “Sprawę Honoru” Lynne Olson i Stanely’a Clouda.

Ocena: 4/10

Tytuł: 303. Bitwa o Anglię

Tytuł oryginału: Hurricane: Squadron 303

Kraj: Wielka Brytania, Polska

Data premiery: 2018

Czas projekcji: 105 minut

Reżyseria: David Blair

Scenariusz: Alastair Galbraith, Robert Ryan

Obsada: Iwan Rheon, Milo Gibson, Stefanie Martini, Krystof Hadek, Marcin Dorociński

Damian Bartosik

Bloger i autor

Miłośnik kultury i autora bloga, który od ponad 20 lat dzieli się swoją pasją z innymi.

Najnowsze artykuły

Pokoje

Biblioteka

Sala kinowa

Pokój gier

Gabinet

Salon

Lamus

Zapisując się do newslettera akceptuję postanowienia Polityki prywatności

Śledź mnie

Przeczytaj również

cRPG wszechczasów – recenzja gry “Baldur’s Gate”

cRPG wszechczasów – recenzja gry “Baldur’s Gate”

1998 rok był dla miłośników komputerowych gier fabularnych rokiem szczególnym. To właśnie wówczas światło dzienne ujrzały "Wrota Baldura" - kultowa gra gatunku, przez wielu nazywana bez ogródek najlepszą grą cRPG w dziejach elektronicznej rozgrywki. Produkcja, która...

Rozpusta na wielkim ekranie – recenzja filmu “Kaligula”

Rozpusta na wielkim ekranie – recenzja filmu “Kaligula”

Była połowa lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia, kiedy włoski reżyser Tinto Brass, znany dotychczas z tanich filmów erotycznych, stanął przed niepowtarzalną szansą nakręcenia wysokobudżetowej produkcji, przedstawiającej historię jednego z najbardziej...