O planach stworzenia ekranizacji „Fantastycznej czwórki” mówiło się już ponad dziesięć lat przed faktyczną premierą. W przeciwieństwie do innych komiksów Marvela, z powodzeniem przenoszonych na szklany ekran – by wspomnieć tylko „Batmana” czy „Spider-mana” – przy „X-4” powstawały rozmaite problemy, a nazwiska potencjalnych scenarzystów i reżyserów co rusz ulegały zmianie. Wreszcie jednak stało się jasne, że „Fantastyczną Czwórką” zajmie się Tim Story, mało znany, choć ambitny amerykański reżyser, autor takich filmów jak choćby „Barbershop” czy „New York Taxi”. Zapowiadano, że ekranizacja „X-4” wprowadzi nową jakość do swojego gatunku, że będzie przełomowa i przyćmi dotychczasowe produkcje z marvelowskimi bohaterami w rolach głównych. Rzeczywistość okazała się inna. „Fantastyczna Czwórka” rozczaruje wszystkich tych, którzy dadzą się zwieść podobnym obietnicom.
Naiwna Czwórka i ten Zły
W filmie poznamy historię czworga astronautów, których wehikuł, podczas naukowego lotu w kosmos, uległ niespodziewanej awarii. Cała załoga została wystawiona na działanie nieznanego promieniowania. W jego efekcie astronauci uzyskali niezwykłe zdolności, stając się superbohaterami. Johny Storm, od tej pory zwany Ludzką Pochodnią, potrafi latać i kontrolować ogień. Jego siostra, Susan, może stawać się niewidzialna, zaś ciało jej narzeczonego, Reeda, staje się niezwykle elastyczne, dzięki czemu może wydłużać on swoje kończyny, jak gdyby były z gumy. Ostatni z członków Fantastycznej Czwórki to Ben, który podczas kosmicznej wyprawy zdobył nieopisaną siłę, ale i stracił dotychczasowy, ludzki wygląd. Tymczasem okazuje się, że nadzwyczajne zdolności uzyskał także sponsor całej wyprawy, który nowo nabyte moce usiłuje wykorzystać do zwiększenia swojej potęgi i uzyskania władzy nad światem. Fantastyczna Czwórka musi stawić czoła nie tylko swojemu dotychczasowemu pracodawcy, ale i… własnym słabościom.
Najważniejszym powodem, dla którego nie warto zabierać się do oglądania „Fantastycznej Czwórki”, są naiwności i nielogiczności scenariusza. Niektóre spośród rozwiązań fabularnych, na jakie zdecydowali się Michael France i Mark Frost, są do tego stopnia infantylne, że będą w stanie przekonać jedynie najmniej wymagającą widownię. Konflikty, jakie rodzą się wewnątrz Fantastycznej Czwórki, choć częściowo podyktowane komiksowym pierwowzorem, sprawiają wrażenie dziecięcych kłótni w piaskownicy, zaś motywacje głównego „złego” wywołują uśmiech politowania. Całości dopełniają sztuczne dialogi, niekiedy przeładowane tanim patosem, innym razem pełne humoru, który jednak okazuje się mało błyskotliwy i bardziej wymagających widzów może co najwyżej irytować. Na tle „Spider-mana” w reżyserii Sama Raimiego, gdzie mieliśmy do czynienia z ciekawym, dobrze skonstruowanym scenariuszem, pełnym przekonujących bohaterów i poprawnie brzmiących dialogów, „Fantastyczna Czwórka” wypada wręcz żałośnie.
Efekty niezbyt specjalne
Wbrew pozorom, wartka akcja wcale nie należy do atutów „Fantastycznej Czwórki”. W filmie nie brakuje dłużyzn, a efektownych, zapierających dech scen jest zaledwie kilka, na czele z finałowym starciem bohaterów z Doktorem Doomem, czy wielkim karambolem na moście, gdzie członkowie Fantastycznej Czwórki po raz pierwszy mają okazję wykorzystać pełnię swoich nowych możliwości. Wreszcie, film Tim Story’ego posiada przewidywalne, zupełnie typowe zakończenie, hołdujące kanonom kina dla nastolatków. I chociaż większość wątków rozpoczętych przez scenarzystów zostaje odpowiednio zakończona, to ostatnia scena jasno sugeruje nieuchronne powstanie kontynuacji.
Zgodnie z przedpremierowymi zapowiedziami, „Fantastyczna Czwórka” miała prezentować pionierskie rozwiązania w dziedzinie efektów specjalnych. W rzeczywistości faktycznie stoją one na wysokim poziomie, choć nie sposób dostrzec w nich głośno zapowiadanego nowatorstwa. Poza tym, zostają wykorzystane jedynie w nielicznych scenach. Finałowa walka z Doktorem Doomem, a także wygląd i animacja takich postaci jak Ben czy Ludzka Pochodnia istotnie robi wrażenie – jednak nie należy się spodziewać, że efekty w „Fantastycznej Czwórce” kogokolwiek powalą na kolana.
Tylko dla wytrwałych
Przeciętny scenariusz nie pozwolił się wykazać odtwórcom poszczególnych ról. Chociaż część aktorów robi, co może, by stworzyć przekonujące kreacje, to w większości przypadków rezultaty są przeciętne. Na słowa uznania zasługują jedynie Ioan Gruffudd, a więc filmowy Reech Richards, oraz Chris Evans, czyli Johnny Storm. Dla Jessici Alby w roli Sue Storm był to jeden z mniej udanych występów w ostatnim czasie, zaś najsłabiej zaprezentował się Julian McMahon, wcielający się w Doktora Dooma. Jak na odtwórcę głównej złej postaci, zdecydowanie zabrakło mu charyzmy, którą posiadali choćby przeciwnicy filmowego Batmana czy Spider-mana.
„Fantastyczna Czwórka” w reżyserii Tima Story’ego z pewnością nie należy do udanych filmów. Zapowiadano hit. Zapewniano, że ekranizacja „X-4” dokona przełomu w obrębie swojego gatunku. Nic takiego się jednak nie stało. Mało ciekawa historia, męcząca nienajlepszym aktorstwem i infantylnymi dialogami, w połączeniu z niewielką ilością akcji, i naiwnościami scenariusza, dały efekt w postaci filmu, który trafi w gusta jedynie najbardziej zagorzałych sympatyków komiksowego pierwowzoru.
Ocena: 4/10
Tytuł: Fantastyczna czwórka
Tytuł oryginału: Fantastic Four
Kraj: USA, Niemcy
Data premiery: 2005
Czas projekcji: 106 minut
Reżyseria: Tim Story
Scenariusz: Michael France, Mark Frost
Obsada: Ioan Gruffudd, Michael Chiklis, Chris Evans, Jessica Alba, Julian McMahon