Przyjemna rąbanka z banalną fabułą – recenzja gry “Enclave”

wrz 6, 2024 | Pokój gier

Bywało drzewiej, że całkiem solidna, wydana na zachodzie gra komputerowa przez długi czas nie mogła znaleźć w naszym kraju dystrybutora i ostatecznie polscy gracze mogli się nią legalnie cieszyć dopiero kilka lat po premierze. Podobny, przykry przypadek spotkał niegdyś “Enclave” studia Starbreeze AB. Prostą, aczkolwiek nader przyjemną siekaninę w konwencji fantasy, która choć powstała w 2003 roku, w Polsce pojawiła się dopiero w 2007 – co było sytuacją o tyle kuriozalną, że na platformie XBox tytuł ów okazał się ogromnym sukcesem, a z niewiele mniejszym powodzeniem sprzedawał się i na tak zwanych “blaszakach”.

Choć od tamtego czasu minęło już ładnych parę lat, “Enclave” nadal jest w stanie zauroczyć gracza. Dzieje się tak pomimo pewnej wtórności tego tytułu, wyraźnych podobieństw i inspiracji podobnymi, kultowymi tytułami, choćby takimi, jak słynne “Severance – Blade of Darkness”. Fabuła nie zachwyca i stanowi raczej pretekst do ciągnącej się przez dwadzieścia rozległych poziomów rąbanki. Przed wiekami rozległy świat “Enclave” podzielił się na dwie ogromne, nienawidzące się i zwalczające nawzajem nacje, z których każda zamieszkuje własny kontynent, oddzielony od drugiego rozległą szczeliną. Przedstawiciele jednej z nich nazywają siebie Ludem Światła, ich wrogowie zaś mówią o sobie, że są Ludem Ciemności. Jak nietrudno się domyślić, ci pierwsi są prawi, szlachetni i honorowi, a zamieszkiwane przez nich krainy piękne, urodzajne i żyzne. Ludzie Ciemności to natomiast szemrane typy, okrutnicy, którzy wespół z hordami dzikich i plugawych monstrów zamieszkują mroczne, wyjałowione pustkowia.

Sytuacja ta nie zmieniała się od setek lat, do czasu kiedy szczelina oddzielająca oba kontynenty zaczęła się kurczyć. Od tamtej pory skonfliktowane nacje coraz częśćiej okazywały sobie nienawiść w bardziej dosadny, bezpośredni sposób. Dochodziło do gwałtów, grabieży i potyczek. Wybuch wielkiej wojny był jedynie kwestią czasu.

Zadaniem gracza jest ni mniej, ni więcej, przechylenie szali zwycięstwa na korzyść popieranej przez niego nacji. Bo, co szczególnie ciekawe i godne pochwały, twórcy gry wcale nie zmuszają nas do opowiedzenia się po stronie Ludu Światła. Jeszcze przed rozpoczęciem gry musimy podjąć decyzję, którą kampanię chcielibyśmy rozegrać. Możliwość poznania tej samej (co z tego, że dość banalnej) historii z perspektywy dwóch wrogich stron to przecież wcale nie tak często stosowane rozwiązanie.

W trakcie gry będziemy mogli pokierować losami jednego z dwunastu bohaterów, przy czym wybór postaci ma niebagatelny wpływ na przebieg dalszej rozgrywki. Na komfort i sposób grania wpływ mają tu najrozmaitsze czynniki, począwszy od gabarytów bohatera (większy heros – większy zasięg broni), poprzez preferowany styl walki, na rodzaju używanego pancerza i oręża skończywszy. Strzelanie z łuku do nadbiegających goblinów to nader przyjemna rzecz, jednak gdy rywale zanadto się zbliżają, takiemu łucznikowi pozostaje w “Enclave” jedynie ucieczka. Bieganie z ogromnym mieczem również przysparza mnóstw frajdy, zwłaszcza, jeśli kosi się nim jednego wroga po drugim. Kiedy jednak stajemy w szranki z kilkunastoma strzelcami – rodzą się kłopoty. Niezależnie od tego, którego bohatera wybierzemy, musimy liczyć się z plusami i minusami podjętej decyzji.

Sama rozgrywka łączy w sobie elementy zręcznościówki, eRPeGa i przygodówki. Postać, którą zdecydujemy się zagrać, oglądamy z perspektywy trzeciej osoby. Walki są dynamiczne, skuteczne unikanie ciosów rywali wymaga jako takiej wprawy, a starcia z co silniejszymi przeciwnikami – nieco bardziej przemyślanej taktyki, niż uderzanie przed siebie mieczem na oślep. Elementy RPG, jako się rzekło, są w “Enclave” obecne, aczkolwiek bardzo uproszczone. Po ukończeniu kolejnych etapów otrzymujemy określoną ilość złota, za które możemy nabywać nowy oręż, pozwalający na zadawanie wrogom poważniejszych obrażeń, nowy pancerz, skutecznie chroniący przed ich atakami, a także ekwipunek – jak choćby uzdrawiające mikstury, będące nieocenioną pomocą podczas co trudniejszych batalii.

Krajobrazy poszczególnych etapów są odpowiednio zróżnicowane. Wraz z naszymi bohaterami odwiedzimy monumentalne fortece, powalczymy na arenie, niejeden raz zejdziemy do lochów, przemierzymy mniejsze i większe miasteczka, czy sprowokujemy awanturę w portowych dokach. Gra poprowadzi nas też przez górskie szczyty, czy podnóże wulkanu. Podobnie, jeśli chodzi o przeciwników. Monstrów, jakie przyjdzie nam pokonać, jest bardzo wiele, choć twórcy nie silili się w tym względzie na oryginalność. Będziemy więc zabijać gobliny, orków, chochlikopodobne, latające stworzenia, ożywione szkielety, a także całą masę przedstawicieli ras inteligentnych. Jednak pomimo tego zróżnicowania, po kilku godzinach rozgrywka staje się nieco monotonna. Bo choć przemierzamy kolejne etapy, odwiedzamy nowe lokacje, sieczemy kolejne monstra – to cała zabawa polega tak naprawdę wyłącznie na bieganiu przed siebie i eliminowaniu kolejnych zastępów wrogów, z krótkimi przerywnikami w postaci konieczności znalezienia kluczy, pociągnięcia dźwigni, czy rozwikłania banalnie prostych łamigłówek.

Tym, co w chwili premiery w sposób szczególny wyróżniało “Enclave” na tle konkurentów, była wyjątkowa, starannie dopracowana oprawa graficzna. Nawet dziś, choć od wydania gry minęła już ponad dekada, grafika cieszy oko. Niektóre lokacje wyglądają naprawdę urzekająco, wygładzanie tekstur stoi na bardzo wysokim poziomie i jedynym, do czego można mieć pewne zastrzeżenia, są oblicza napotykanych stworów i NPC-ów – nieco zbyt kanciaste, zwłaszcza, gdy porównać je z poziomem wykonania elementów otoczenia. Niezgorzej prezentuje się też muzyka, będąca jednym z największych atutów opisywanego tytułu. Ścieżka dźwiękowa do “Enclave” składa się z szeregu dynamicznych, świetnie oddających klimat gry utworów, których słuchanie podczas rozgrywki sprawia dużo przyjemności i nie nudzi się, nawet gdy utwory zaczynają się powtarzać. Wiele z nich sprawdza się idealnie w charakterze muzyki do sesji RPG osadzonych w realiach fantasy, co niżej podpisany miał przyjemność kilkakrotnie przetestować w praktyce.

Czy warto zatem wracać do “Enclave’a”? Zdecydowanie tak. Miłośnicy efektownych, zręcznościowych rąbanek okraszonych niewielkim elementem RPG będą nią zachwyceni, zwłaszcza, że oprawa wizualna tytułu nie zestarzała się tak bardzo, jak wskazywałaby na to data premiery. Nie jest to gra, którą chciałoby się przechodzić wielokrotnie, głównie dlatego, że po kilkunastu godzinach zabawy rozgrywka staje się nieco monotonna – jednak jako przyjemny, odstresowujący przerywnik pomiędzy hitami przygotowywanymi z większym rozmachem, “Enclave” sprawdza się idealnie.

Ocena: 7/10

Damian Bartosik

Bloger i autor

Miłośnik kultury i autora bloga, który od ponad 20 lat dzieli się swoją pasją z innymi.

Najnowsze artykuły

Pokoje

Biblioteka

Sala kinowa

Pokój gier

Gabinet

Salon

Lamus

Zapisując się do newslettera akceptuję postanowienia Polityki prywatności

Śledź mnie

Przeczytaj również

cRPG wszechczasów – recenzja gry “Baldur’s Gate”

cRPG wszechczasów – recenzja gry “Baldur’s Gate”

1998 rok był dla miłośników komputerowych gier fabularnych rokiem szczególnym. To właśnie wówczas światło dzienne ujrzały "Wrota Baldura" - kultowa gra gatunku, przez wielu nazywana bez ogródek najlepszą grą cRPG w dziejach elektronicznej rozgrywki. Produkcja, która...

Rozpusta na wielkim ekranie – recenzja filmu “Kaligula”

Rozpusta na wielkim ekranie – recenzja filmu “Kaligula”

Była połowa lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia, kiedy włoski reżyser Tinto Brass, znany dotychczas z tanich filmów erotycznych, stanął przed niepowtarzalną szansą nakręcenia wysokobudżetowej produkcji, przedstawiającej historię jednego z najbardziej...