Widowisko bez polotu – recenzja filmu “10.000 BC”

wrz 9, 2024 | Sala kinowa

Niełatwo dziś znaleźć kinomaniaka, który nie znałby – a przynajmniej nie kojarzył – Rolanda Emmericha. Reżyser takich produkcji jak “Gwiezdne wrota”, “Dzień niepodległości”, czy “Pojutrze” to uznana marka kina science-fiction, zwłaszcza w jego katastroficznym wydaniu. W “10.000 B.C.” Emmerich porzuca tematykę klęsk żywiołowych czy inwazji obcych, zamiast tego przenosząc widza dwanaście tysięcy lat w przeszłość.

Gdzieś w wysokich, pokrytych śniegiem górach, żyje sobie plemię prowadzące na poły koczowniczy tryb życia. Plemię, jak to zwykle bywa w tego typu społecznościach, boryka się z kilkoma problemami: wyżywić ludzi, nie dać się najeźdźcom oraz nie popaść w niełaskę bóstw – ot, cały sens egzystencji. Pech chce, że nagle spada na nie cała masa kłopotów. Nie ma co jeść, bo wielkie, mamutopodobne stwory zwane mannakami, coraz rzadziej zapuszczają się na okoliczne tereny. Z religią też same kłopoty, bo guślarka wspomina o tajemniczej przepowiedni, która ma się ziścić już w najbliższym czasie. Jakby tego było mało, społeczność zostaje najechana przez bliżej niezidentyfikowanych mrocznych jeźdźców, którzy plądrują ziemie i zmuszają ludzi do niewolniczej pracy. Kilku wojowników cudem umyka przed najeźdźcami. Jest wśród nich D’Leh, chłopiec będący wybrańcem mającym zbawić swych pobratymców. Porwana zostaje natomiast jego miłość, dziewczyna imieniem Evolet. D’Leh wyrusza w pogoń za agresorami, pragnąc uwolnić Evolet i resztę współplemieńców.

Fabuła nie jest specjalnie odkrywcza i niestety, scenariusz pełen jest banałów, nadmiernych uproszczeń, nielogiczności i nieudolnie powielanych schematów. W “10.000 BC” wiele jest mniej lub bardziej oczywistych nawiązań do gibsonowskiego “Apocalypto” (by wspomnieć wszystkie sceny w dżungli), Millerowskiego “300” (spektakularne rzuty włóczniami), czy nawet Spielbergowskiego “Parku Jurajskiego” (kreatury o wyglądzie, zachowaniu a nawet wydawnych odgłosach przywodzących na myśl tamtejsze velociraptory). Obraz Emmericha nie przypadnie też do gustu antyfanom happy endów. Jasnym jest, że większość widowiskowych hollywoodzkich produkcji kończy się dobrze i nie przygnębia niepotrzebnie oglądającego, ale ilość zbiegów okoliczności, szczęścia jakim dysponują bohaterowie i fabularnych głupot składających się na finał “10.000 BC” jest aż przytłaczająca.

Pospieszyć należy także z wyjaśnieniami, że choć tytuł filmu sugeruje osadzenie akcji w historycznym kontekście, to liczących na to widzów spotka rozczarowanie. Jak wiemy z historii, okres na dziesięć tysiącleci przed Chrystusem to mniej więcej czas dokonującej się rewolucji neolitycznej i biorąc pod uwagę, że pierwsze źródła pisane pojawiły się ładnych kilka tysięcy lat później, Emmerich mógł pofolgować swojej wyobraźni. Efekt jest jednak dość komiczny. Oglądamy tu rozbudowane, imponujące metropolie, w których obok typowych dla kultury mezopotamskiej zigguratów stoją piramidy jako żywo przypominające te egipskie. Kostiumy bohaterów i używana przez nich broń też niespecjalnie korespondują z tytułem, a jeśli dodamy do tego obecność dinozaurów – otrzymujemy totalny, fantastyczny miszmasz. I trudno jednoznacznie określić, czy rezultat w większym stopniu budzi zażenowanie, czy też w całym tym szaleństwie jest metoda. Emocje towarzyszące seansowi jak w kalejdoskopie kierują to ku jednej, to ku drugiej postawie.

Aktorstwo w “10.000 BC” nie powala. Odtwórca głównej roli, Steven Strait, od którego należałoby oczekiwać najwięcej, kreuje swoją postać co najwyżej poprawnie. Za to bardzo dobre wrażenie robi jego charakteryzacja. Podobnie sprawa ma się z Camillą Belle, odtwórczynią Evolet, która skupia na sobie uwagę oglądającego bardziej za sprawą swojej urody, niż faktycznych umiejętności aktorskich. Sytuację ratuje trochę Cliff Curtis, czyli filmowy Tic’Tic. Nie zagrał może wybitnie, jednak stworzona przez niego kreacja jest znacznie ciekawsza i bardziej zapadająca w pamięć, niż pozostałych członków obsady.

Wśród atutów “10.000 BC” wymienić trzeba oprawę wizualną.Jak przystało na prawdziwie hollywoodzki twór, wysoki poziom prezentują tutaj efekty specjalne. Bardzo dobrze zrealizowano sceny polowań na mannaki, podobnie jak sekwencje pościgów i “bunt” zniewolonych mannaków tuż przed zakończeniem filmu. Jednakże sceny batalistyczne nie zachwycają. Trudno oprzeć się wrażeniu, że Emmerich chciał w swoim obrazie za wszelką cenę ograniczyć ilość przemocy. Wojownicy zadają sobie na przykład bezkrwawe rany, dzięki którym film staje się bardziej odpowiedni dla młodszych odbiorców, jednak gubiąc gdzieś po drodze realizm przedstawianych scen. W parze z dobrą oprawą wizualną idzie w filmie Emmericha muzyka – odpowiedzialni za nią kompozytorowie Thomas Wanker i Harald Kloer zaproponowali widzom przyjemne dla ucha utwory, dobrze komponujące się z tym, co akurat widać na ekranie.

Pomimo kilku niezaprzeczalnych zalet, “10.000 BC” to film godny polecenia głównie filmowym masochistom. Roland Emmerich po raz kolejny stawia na widowiskowość i po raz kolejny udowadnia, że rozmach to jego drugie imię. Niemniej, scenariusz mieści wiele naiwności, a czasem wręcz głupot i nielogiczności, a obsada wypada co najwyżej przeciętnie. Sto dziesięć minut życia to wystarczająco dużo, by zastanowić się, czy warto poświęcać je na film, o którym w najlepszym wypadku zapomnimy za kilka tygodni.

Ocena: 2/10

Tytuł: 10.000 BC

Tytuł oryginału: 10.000 BC

Kraj: USA

Data premiery: 2008-03-14 (Polska), 2008-02-22 (świat)

Czas projekcji: 109 minut

Reżyseria: Roland Emmerich

Scenariusz: Roland Emmerich, Harald Kloser, John Orloff

Damian Bartosik

Bloger i autor

Miłośnik kultury i autora bloga, który od ponad 20 lat dzieli się swoją pasją z innymi.

Najnowsze artykuły

Pokoje

Biblioteka

Sala kinowa

Pokój gier

Gabinet

Salon

Lamus

Zapisując się do newslettera akceptuję postanowienia Polityki prywatności

Śledź mnie

Przeczytaj również

cRPG wszechczasów – recenzja gry “Baldur’s Gate”

cRPG wszechczasów – recenzja gry “Baldur’s Gate”

1998 rok był dla miłośników komputerowych gier fabularnych rokiem szczególnym. To właśnie wówczas światło dzienne ujrzały "Wrota Baldura" - kultowa gra gatunku, przez wielu nazywana bez ogródek najlepszą grą cRPG w dziejach elektronicznej rozgrywki. Produkcja, która...

Rozpusta na wielkim ekranie – recenzja filmu “Kaligula”

Rozpusta na wielkim ekranie – recenzja filmu “Kaligula”

Była połowa lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia, kiedy włoski reżyser Tinto Brass, znany dotychczas z tanich filmów erotycznych, stanął przed niepowtarzalną szansą nakręcenia wysokobudżetowej produkcji, przedstawiającej historię jednego z najbardziej...