Nieśmiertelny bullet time – recenzja gry “Max Payne”

gru 29, 2024 | Pokój gier

Kontynuując swoją przygodę z przypominaniem sobie klasyków komputerowej rozrywki, prędzej czy później musiałem ponownie wziąć do ręki “Max Payne’a”. Gra fińskiego studia Reemdy Entertainment swojego czasu zachwycała mrocznym klimatem, dynamiką rozgrywki i nowatorskimi rozwiązaniami na czele ze słynnym “bullet time”, zgarniając wysokie noty w branżowych magazynach. Na ile dawna jakość przetrwała próbę czasu?

W grze wcielamy się w nowojorskiego policjanta, któremu nieznani sprawcy zamordowali żonę oraz kilkumiesięczną córeczkę. Jego życie wywraca się do góry nogami, ale Max Payne znajduje w sobie siłę, by poprzysiąc zemstę sprawcom, kimkolwiek by oni nie byli. Przekonuje się, że śmierć jego ukochanych ma związek z pojawieniem się na ulicach miasta nowego, niebezpiecznego narkotyku o nazwie Valkiria. Nie mając nic do stracenia, gliniarz podejmuje brawurowy pościg tropem morderców. Nie wie, że aby zadośćuczynić pragnieniu zemsty, będzie musiał nadepnąć na odcisk naprawdę grubym rybom.

Historia, jaką przedstawia graczowi “Max Payne”, nie jest specjalnie odkrywcza, ale za to podana w bardzo ciekawy sposób. Mścicieli idących po trupach po to, by wziąć odwet za krzywdy swoje i bliskich mieliśmy przecież w popkulturze na pęczki, jednak w grze studia Remedy ten szablon nie wydaje się wyświechtany. Przede wszystkim dlatego, że kolejne wydarzenia z fabuły poznajemy w nietypowej, bo komiksowej formie. Rysunkowe historie, utrzymane w mrocznej i posępnej stylistyce, są krótkie i treściwe. Nie ma rozbudowanych dialogów, nie ma rozbijania fabuły na zbyt wiele pobocznych wątków, a zamiast tego – niczym po nitce do kłębka – przekonujemy się, jak wysoko sięgają macki przeciwników Maxa, odpowiedzialnych za wprowadzenie Valkirii do obrotu. Eliminujemy coraz to kolejne ogniwa kryminalnego światka Nowego Jorku, by wreszcie dotrzeć do samej wierchuszki.

Jednym z elementów, które sprawiły że “Max Payne” został tak dobrze odebrany przez środowisko graczy i po latach nadal wspomina się go z sentymentem, jest klimat towarzyszący rozgrywce. Programiści z Remedy udowodnili że nawet bazując na dość prostych motywach fabularnych, da się zrobić grę, która wciąga bez reszty, także za sprawą stylistyki noir, widocznej zresztą nie tylko w komiksowych przerywnikach. Lokacje, w jakich Maxowi przychodzi ścigać oprawców swoich bliskich – takie jak opanowana przez bandziorów stacja metra, klub należący do gangstera lubującego się w okultyzmie, szemrane nowojorskie blokowiska – zapadają w pamięć. Wszystko to podane w surowej, mroźnej otoczce, bo tak się składa, że historia Maxa toczy się podczas gdy Nowy Jork nawiedza największa od lat śnieżyca. Całości klimatu dopełniają epizody w których wdzieramy się do snów Maxa – to surrealistyczne, pełne strasznych wizji majaki, w których można zapomnieć o funkcjonujących na codzień prawach fizyki.

“Max Payne” to przede wszystkim efektowna strzelanina, w której głównego bohatera obserwujemy zza pleców, z perspektywy trzeciej osoby. Rozgrywka polega przede wszystkim na parciu przed siebie w celu i eliminowaniu kolejnych grup bandziorów. I jako strzelanka “Max Payne” sprawdza się świetnie. Po 20 latach od premiery, z perspektywy czasu, razi brak systemu korzystania z osłon, które dziś w podobnych grach są już normą. Zamiast tego mamy słynny “bullet time”. To zdecydowania najważniejsza innowacja, jaką do gier komputerowych wniósł ów tytuł. Aktywując ów “bullet time”, możemy niejako zwolnić upływ czasu i na przykład efektownie rzucić się we wskazanym kierunku – np. za osłonę – jednocześnie strzelając do wrogow. Jest to nie tylko widowiskowe, ale zwłaszcza przydatne, bo niejednokrotnie graczowi przychodzi się z pięcioma, czy nawet sześcioma rywalami naraz i wówczas korzystanie z “bullet time” jest rozwiązaniem optymalnym. Jednak jest pewien haczyk – nie możemy korzystać z niego nieustannie. Nieopodal wskaźnika zdrowia umieszczona jest bowiem klepsydra, która wypełnia się w miarę, jak zabijamy kolejnych gangsterów. “Bullet time” użyć można tylko wówczas, gdy owa klepsydra jest odpowiednio “naładowana”. Jeśli nie jest – przed następną aktywacją trybu trzeba wykazać się i odstrzelić kilku następnych bandziorów. Jedyny minus trybu “bullet time” dotyczy faktu, że po rzuceniu się w którąś ze stron, nasz bohater musi podnieść się z podłogi. To wprawdzie ułamki sekund, ale wystarczające, by w tym czasie pozostali przy życiu wrogowie rozprawili się z Maxem. Wydaje się, że lepszym rozwiązaniem byłby np. automatyczny przewrót w bok po zakończeniu trybu “bullet time”, podczas którego ciągle mielibyśmy kontrolę nad naszym bohaterem.

Bieganie przed siebie i eliminowanie hord wrogów mogłoby się pewnie prędko znużyć, gdyby nie bogaty arsenał. W ręce gracza oddano kilka broni ręcznych (używane wyjątkowo rzadko), kilka rodzajów pistoletów, strzelb, karabinów, i pistoletów maszynowych. Jest też bazooka, granaty, koktajle mołotowa – słowem, wszystko, co potrzebne, by zgotować wrogom piekło. Odkrywanie i używanie coraz to nowszych rodzajów uzbrojenia sprawia sporą frajdę, bo twórcy dobrze odwzorowali parametry różnych broni, jak celność, odrzut, szybkostrzelność czy pole rażenia. Przez to w zależności od tego, w jakim miejscu na planszy jesteśmy, ilu mamy przed sobą przeciwników, w jakiej są odległości i jakie możliwości ukrywania się – możemy, a nawet powinniśmy używać innych rodzajów broni.

Od strony technicznej “Max Payne” mocno się zestarzał i biorąc pod uwagę dynamiczny rozwój gier wideo, trudno powiedzieć, by było to piękne starzenie. Grafika, która w 2001 uchodziła za fenomenalną, dziś jest mocno archaiczna i przed uruchomieniem gry warto wziąć na to poprawkę. Po stare tytuły sięga się raczej w poszukiwaniu grywalności, niż wyjątkowej oprawy graficznej i na to też trzeba się w tym przypadku nastawić. Nie znaczy to jednak, że nawet pomimo upływu lat nie da się docenić scenerii, w których naszemu bohateorwi przyjdzie podejmować walkę z przeciwnikami. Wspomniane już wcześniej lokacje zostały przygotowane z dużą starannością i dbałością o mroczny, posępny nastrój. Kunszt twórców w tym zakresie okazuje się ponadczasowy. Wszystko uzupełnia bardzo oszczędna oprawa muzyczna i dźwiękowa. Motyw główny długo gościł swojego czasu na moim WinAmpie, a i dziś, po ukończeniu “Max Payne”, odzyskał miejsce na jednej z playlist.

“Max Payne” jest grą niezapomnianą, w niektórych elementach nowatorską, ale przede wszystkim zachwycającą mrocznym, dołującym klimatem, który mimo upływu lat udziela się podczas gry tak samo, jak w premierowym 2001 roku. Sięgnięcie po dzieło programistów ze studia Reemdy Entertainment po dwóch dekadach to ciągle dobry pomysł, zwłaszcza, jeśli wcześniej nie mieliście okazji się z nim zapoznać.

Ocena: 9/10

Damian Bartosik

Bloger i autor

Miłośnik kultury i autora bloga, który od ponad 20 lat dzieli się swoją pasją z innymi.

Najnowsze artykuły

Pokoje

Biblioteka

Sala kinowa

Pokój gier

Gabinet

Salon

Lamus

Zapisując się do newslettera akceptuję postanowienia Polityki prywatności

Śledź mnie

Przeczytaj również

Rozpusta na wielkim ekranie – recenzja filmu “Kaligula”

Rozpusta na wielkim ekranie – recenzja filmu “Kaligula”

Była połowa lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia, kiedy włoski reżyser Tinto Brass, znany dotychczas z tanich filmów erotycznych, stanął przed niepowtarzalną szansą nakręcenia wysokobudżetowej produkcji, przedstawiającej historię jednego z najbardziej...