Kiedy w 2005 roku za sprawą wydawnictwa MAG, na półki polskich księgarni trafił “Eragon” Christophera Paolini, powieść reklamowano z wielką pompą. Historię o smoczym jeźdźcu, napisaną przez autora w wieku zaledwie piętnastu lat, co odważniejsi ośmielali się porównywać nawet z “Władcą Pierścieni” Tolkiena. Jak to zwykle bywa, podobne rekomendacje okazały się mocno przesadzone, choć ostatecznie książka prezentowała przyzwoity poziom. Ekranizacja hitu, który sprzedał się na całym świecie w milionach egzemplarzy, pozostawała zatem kwestią czasu. Gdy nastał dzień jej premiery, okazało się, iż filmowy “Eragon” nie dorównuje do pięt literackiemu pierwowzrowi.
Tytułowy bohater to zwyczajny, wiejski nastolatek, wychowywany przez wuja i trudniący się na codzień łowiectwem. Kiedy podczas jednego z polowań odnajduje smocze jajo, jego życie zmienia się nie do poznania. Odtąd Eragon staje się celem okrutnego króla Galbatorixa, który w pogoń za nim wysyła zabójców, zwanych Ra’Zakami. Krótko po tym, jak celem ich ataku staje się rodzinna wioska Eragona, a jego wuj ginie pod ciosami potworów, z jaja wykluwa się smoczyca – Saphira. Wraz z nią i nowopoznanym mentorem – Bromem, młodzieniec wyrusza w podróż, u kresu której czeka go upragniona zemsta.
Stefen Fangmeier nie będzie mógł uznać swojego reżyserskiego debiutu za udany. Amerykanin, którego specjalnością do tej pory były efekty specjalne, jako kierownik filmowego przedsięwzięcia spisał się rozczarowująco. Głównym zarzutem, który należy wystosować wobec “Eragona” jest chaotyczny scenariusz. Wprowadza on liczne niezrozumiałe zmiany w stosunku do pierwowzoru, na przykład w postaci uśmiercania bohaterów, którzy giną dopiero w kolejnych tomach książki. Szczególnie drażniące okazują się pompatyczne, sztampowe dialogi, męczące i budzące politowanie już po kilku minutach od rozpoczęcia projekcji. Ponadto, wyraźnie założono, że film obejrzą przede wszystkim fani twórczości Paoliniego. Dynamicznie rozwijająca się fabuła, zdawkowe informacje o otaczającym bohaterów świecie (których większość przedstawiono w trwającym ledwie kilkadziesiąt sekund wprowadzeniu do filmu) i pojawiające się ni stąd, ni zowąd, potraktowane po macoszemu postacie, które w książce odgrywały niebagatelną rolę, sprawiają, że seans “Eragona” powinien być obowiązkowo poprzedzony lekturą choćby pierwszej części cyklu Paoliniego.
Tytułowa rola przypadła w udziale Edowi Speleersowi, dla którego był to aktorski debiut. Można powiedzieć, że jak na pierwszy raz, Speleers nie wypadł źle. Z pewnością jednak nie stworzył kreacji, o której będzie się pamiętać latami. Występ w “Eragonie” może potraktować jako pierwszy krok do późniejszej kariery. Najepiej z całej obsady spisał się Jeremy Irons, który na tle pozostałych aktorów prezentuje się niczym mentor pośród tłumu uczniaków. Brom w jego wykonaniu to postać wiernie oddająca literacki pierwowzór. Natomiast żałośni okazali się odtwórcy czarnych charakterów, przypominający nieco bossów z “Power Rangers”. John Malkovich jako Galbatorix nie ma zbyt wielu kwestii do wypowiedzenia, a i tak widać, jak bardzo męczy się w swojej roli. Podobnie Robert Carlyle, który przywodzi na myśl raczej ubranego w komiczne szaty menela spod budki z piwem, aniżeli maga mającego stanąć na czele armii potworów, tłamszących opór wobec okrutnego władcy. W gruncie rzeczy, nie wiadomo, co gorsze – wątpliwej jakości popisy aktorskie odtwórców wspomnianych postaci, czy też ich fatalna charakteryzacja.
Oczywiście, pod adresem “Eragona” nie sposób kierować wyłącznie słów krytyki. Dziesiątki milionów dolarów, które zostały zainwestowane w film Fangmeiera, widać między innymi w scenach z Saphirą. Chociaż twórcy “Eragona” w kwestii efektów specjalnych i komputerowej animacji nie pokazali nic ponad standardy, wyznaczone wcześniej przez takie hity jak “Władca Pierścieni” czy “Harry Potter”, to przyznać trzeba, iż smocza bohaterka prezentuje się imponująco. Niejednemu widzowi na pewno przypadnie także do gustu muzyka, skomponowana przez Patricka Doyle’a i świetnie dopasowana do tego, co akurat dzieje się na ekranie. Szkoda jednak, że za wspomniane grube miliony twórcy nie pokusili się o przygotowanie lepszej scenografii i kostiumów. Zwłaszcza te ostatnie prezentują się bowiem dość kiczowato, co najbardziej rzuca się w oczy na widok bohaterów będących członkami ruchu oporu przeciw Galbatorixowi.
“Eragon” Christophera Paoliniego był książką mocno przereklamowaną, ale w gruncie rzeczy dość dobrą i mogącą zapewnić czytelnikowi sporo dobrej zabawy na kilka długich wieczorów. W przypadku filmu Stefena Fengmeiera wytrzymanie nieco ponad stu minut projekcji okazuje się nie lada wyzwaniem dla widza. Film jest chaotyczny, wypełniony po brzegi nadętymi dialogami, mało porywający. Nie do przełknięcia dla tych, którzy nie czytali książki i straszliwie rozczarowujący tych, którzy mienią się jej fanami. Godny polecenia tylko prawdziwym masochistom oraz zagorzałym antyfanom twórczości Paoliniego. Chyba tylko tym ostatnim spektakularna klęska, jaką okazała się ekranizacja “Eragona”, przyniesie jakąkolwiek radość.
Ocena: 3/10
Tytuł: Eragon
Tytuł oryginału: Eragon
Kraj: USA, Węgry, Wielka Brytania
Data premiery: 2006-12-26 (Polska), 2006-12-13 (świat)
Czas projekcji: 104 minuty
Reżyseria: Stefen Fangmeier
Scenariusz: Lawrence Konner, Peter Buchman, Jesse Wigutow, Mark Rosenthal
Obsada: Ed Speleers, Jeremy Irons, Sienna Guillory, Robert Carlyle, John Malkovich