Zawsze jest dobry czas, by powrócić do klasyki. Wobec nagromadzenia nowej literatury fantastycznej, wśród której nie brakuje i takiej, która nigdy nie powinna zostać wydana, wyjątkowo docenia się wznowienia dzieł wiekopomnych, stanowiących kanon gatunku i będących w gronie pozycji, z którymi prędzej czy później trzeba się zapoznać. Do takich prac należą bez wątpienia „Kroniki marsjańskie” Ray’a Bradbury’ego, które pojawiły się w księgarniach za sprawą wydawnictwa MAG, jako siedemnasty tom cyklu Artefakty.
O tym, jak inspirującym i utytułowanym twórcą był Ray Bradbury, chyba mało kogo trzeba dziś przekonywać. Niemniej, z kronikarskiego obowiązku warto przypomnieć, że był to pisarz, którego całokształt twórczości honorowano nagrodą World Fantasy oraz Nagrodą Brama Stokera, a najbardziej kultowa z jego powieści – wydana w 1953 „451 stopni Fahrenheita” – zaowocowała nagrodą Amerykańskiej Akademii Sztuki i Literatury.
Opisywany, imponujących rozmiarów tom zawiera trzy odrębne prace. Pierwszą i najobszerniejszą z nich są „Kroniki marsjańskie”, które po raz pierwszy opublikowano jako zbiór opowiadań w 1950 roku, a więc grubo ponad siedemdziesiąt lat temu od momentu, w którym pisane są te słowa. Kilkadziesiąt niezbyt długich, liczących na ogół nie więcej niż dziesięć stron opowiadań przedstawia obraz stopniowej kolonizacji Marsa przez Ziemian. Akcja toczy się w latach 1999-2026, a proces śledzimy od momentu, kiedy na Czerwoną Planetę trafiają pierwsi koloniści, nie spotykając się zresztą ze zbyt przychylnym przyjęciem, aż do czasu, gdy gatunek ludzki wzorem swoich najlepszych tradycji przeistacza Marsa na wygodną sobie modłę i staje się na nim gatunkiem dominującym.
W odróżnieniu do wielu powieści science-fiction, Ray Bradbury w „Kronikach marsjańskich” stosunkowo mało uwagi poświęca elementowi „science”. Niewiele tu rozważań na temat technologii czy nauki. Rakiety kosmiczne i podobny im sprzęt to dla Bradbury’ego ledwie narzędzie, by móc pokazać efekt zderzenia dwóch odrębnych cywilizacji. Marsjanie na pozór nie rożnią się zbytnio od typowego przedstawiciela homo sapiens. Mają po dwie ręce, dwie nogi i po jednej głowie i w niczym nie przypominają choćby słynnej istoty z Roswell. W odróżnieniu od nas, potrafią jednak komunikować się za pomocą telepatii. Zupełnie jak ludzie, mieszkają w swoich domach, zakładają rodziny, kochają się i kłócą, mają swoje plany, ambicje i słabości. Przy tym wszystkim wiodą jednak spokojne życie. Sielsko żyjącym Marsjanom Bradbury przeciwstawia mieszkańców Ziemi, którzy jako gatunek inwazyjny stopniowo coraz bardziej rozpychają się na Czerwonej Planecie, a w miarę rozwoju ludzkich przyczółków, coraz bardziej bezceremonialnie obchodzą się z jej rdzennymi mieszkańcami, krok po kroku niszcząc dorobek mieszkańców planety. Człowiek na Marsie jest jak szarańcza, która rozpleniwszy się po kuli ziemskiej i doprowadziwszy ją na skraj upadku, niechybnie uczyni to samo z następną planetą. Bradbury nie pozostawia na człowieku i stworzonej przez jego cywilizacji suchej nitki. Oddajmy głos jednemu z bohaterów, którego słowa dobitnie pokazują, jak gorzkie refleksje nad kondycją człowieka płyną z „Kronik marsjańskich”:
„My, Ziemianie, mamy talent do niszczenia wielkich pięknych rzeczy. Tylko dlatego nie umieściliśmy budek z hot dogami pośrodku egipskiej świątyni w Karnaku, że leży ona na uboczu i przez to nie przyciąga handlowców. Poza tym Egipt to tylko drobna cząstka Ziemi. Tutaj jednak cały świat jest stary i obcy, a my musimy gdzieś się osiedlić i zacząć wszystko psuć. Kanałowi nadamy imię Rockefellera, górze – króla Jerzego, morzu -Duponta; ochrzcimy też miasta nazwiskami Lincolna, Roosevelta i Coolidge’a i nic nie będzie tak, jak powinno, bowiem miejsca te mają swe właściwe nazwy”
Bradbury w „Kronikach marsjańskich” krytykuje ludzką zaborczość, chciwość i brak refleksji w dążeniu do partykularnych celów. W opowiadaniach znaleźć można też krytykę podatności na medialne manipulacje, niechęci do podjęcia samodzielnego myślenia, a także totalitarnych zapędów polegających na zamykaniu dostępu do nieprawomyślnych treści. Po raz kolejny, jak w „451 stopniach Fahrenheita”, symbolem mądrości, niezależności i zdolności do wyniesienia się ponad owe masy jest książka: owoc ludzkiej wyobraźni, nieszablonowego myślenia, dociekania mądrości. I tak jak we wspomnianej powieści istniały służby, których zadaniem było niszczenie książek, tak odbicie tych antyintelektualnych postaw wyraźnie widać w niektórych opowiadaniach zawartych w zbiorze.
Podobnie jest z drugą pracą zawartą w tomie. Tytułowy „Człowiek ilustrowany” jest osobą, na której ciele zostały nakreślone liczne tatuaże. Po dokładniejszym przyjrzeniu, okazuje się, że żyją one swoim życiem i przedstawiają historie, które wydają się pochodzić z przyszłości. Łącznie jest to kilkanaście różnej długości opowiadań, spośród których znaczna część również porusza okołokosmiczną tematykę i podobnie jak w „Kronikach marsjańskich”, w zdecydowanej większości utrzymane są w gorzkim, posępnym tonie, nierzadko roztaczając przed czytelnikiem mało optymistyczne wizje dotyczące przyszłości, wśród których dużą część zajmują te związane z niekoniecznie dobrym wpływem wszechobecnej i otaczającej człowieka zewsząd technologii. Czytając poszczególne opowiadania z „Człowieka ilustrowanego”, trudno było oprzeć się wrażeniu, że autorowi przyświecała podobna idea, którą po dziesiątkach lat zaproponowali światu twórcy świetnego serialu „Black Mirror”. Refleksje, do jakich skłania lektura zbioru, są w każdym razie bardzo podobne.
Ostatnim, najmniej obszernym, ale i zarazem najmniej przygnębiającym zbiorem w książce są „Złociste jabłka słońca”. Po sporej dawce goryczy i pesymizmu, bijących z wcześniejszych utworów, tutaj Bradbury daje czytelnikom nieco wytchnienia. Nadal jest to lektura inteligentna, pouczająca i skłaniająca do refleksji, jednak konstatacje są znacznie mniej ponure. Wśród osiemnastu zawartych opowiadań nie brakuje i takich, które pomimo swojej mrocznej treści są inteligentną satyrą na ludzką naturę oraz mechanizmy sprawowania władzy. Tak jest chociażby w przypadku utworu „Machina latająca”, która przenosi czytelnika do Chin, gdzie tamtejszy cesarz postanawia stracić światłego wynalazcę i zaprzepaścić jego wielki talent, po to, by ewentualne upowszechnienie jego dzieł nie zagroziło bezpieczeństwu kraju. W innym poznajemy mordercę, którego przewiną było jednak nie zabijanie ludzi czy zwierząt, a… maszyn.
Prozę Raya Bradbury’ego zdecydowanie trzeba poznać, nawet jeśli na co dzień nie jest się entuzjastą fantastyki naukowej. Siedemnasty tom cyklu Artefakty, wydawanego przez MAG, może być do tego doskonałą okazją. Zawarte w nim zbiory opowiadań gwarantują lekturę inteligentną, skłaniającą do refleksji i pobudzającą wyobraźnię, tu i ówdzie wypełnioną symboliką bądź kulturowymi odniesieniami, ale w głównej mierze mówiącą wiele o nas samych jako jednostkach, oraz tworzonych przez nas społeczeństwach i cywilizacji.
Ocena: 9/10
Tytuł: Kroniki marsjańskie
Tytuł oryginału: The Martian Chronicles
Autor: Ray Bradbury
Wydawnictwo: MAG
Przekład: Paulina Braiter
Seria: Artefakty, tom 17
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 640
ISBN: 9788366065062