W 2009 roku, na długo przed tym, zanim Europa zmierzyła się z poważnym kryzysem uchodźczym, a Martin Caparros wydał swoje monumentalne dzieło „Głód”, do sprzedaży trafiła jedna z jego wcześniejszych prac – „Księżyc. Od nowiu do nowiu”. Na jej polskie wydanie trzeba było jednak czekać blisko dziesięć lat – książka pojawiła się w księgarniach dopiero po tym, jak sukces odniósł wspomniany „Głód”. Publikacja powstała w ramach zlecenia dla Funduszu Ludnościowego ONZ i poświęcona była różnym aspektom migracji oraz uchodźstwa – w czasach, gdy temat ten nie dominował jeszcze w debacie publicznej. Czy warto się nią zainteresować?
Bohaterowie „Księżyca…” to w zdecydowanej większości osoby, które na różnych etapach życia doświadczyły uchodźstwa. Przy czym należy je rozumieć nie jako formalny status, ale przede wszystkim jako głęboko przeżywany osobisty kryzys, często będący pokłosiem tragicznych kart w życiorysie. Rozmówców Martina Caparrosa los rzucił z dala od rodzinnych domów, a przeżyte po drodze doświadczenia doprowadziły do utraty bliskich i przyjaciół, ale także poczucia bezpieczeństwa oraz tożsamości.
Bohater reportażu Caparrosa ma twarz okaleczonej Mołdawianki, sprzedanej przez własnego męża do burdelu za trzy tysiące dolarów. Ma oblicze młodego Liberyjczyka, zmuszonego, by patrzeć, jak młodociani bojownicy pod dowództwem lokalnego watażki dopuszczają się kanibalizmu na jego babci, wierząc, że zapewni im to szczęście w walce. To również Burkińczyk, który za cenę utraty dawnej tożsamości zdołał przedostać się do Europy, ale jego życie niewiele się zmieniło, a także Holenderka marokańskiego pochodzenia, od lat rozdarta między dwiema kulturami. Wreszcie, uboga Zambijka, której życie i perspektywy zostały ostatecznie zdefiniowane przez seropozytywność.
Historie, które Caparros słyszy z ust swoich rozmówców, bywają wstrząsające, a z perspektywy człowieka Zachodu wręcz niewiarygodne, a już z całą pewnością trudne do zrozumienia. Życiorysy osób, które wypowiadają się w „Księżycu…” naznaczone są bólem i cierpieniem, ale w równym stopniu nadzieją i marzeniami, często konfrontowanymi z brutalną, zimną rzeczywistością. Trudno oprzeć się wrażeniu, że jedną z intencji przyświecających Caparrosowi, była chęć oddania głosu tym wszystkim, których głos jest często niesłyszalny, tonący w morzu podobnych historii i sprowadzający się do odartej z emocjonalnego ładunku statystyki. Argentyńczyk buduje w czytelniku moralny niepokój, ale i sięga do najgłębszych pokładów empatii, lokując historie swoich bohaterów w kontekście większych zjawisk i trendów, na czele ze społecznymi nierównościami, krwawymi konfliktami czy autorytarnymi praktykami władz państwowych.
Koresponduje to wyraźnie z lewicową wrażliwością Caparrosa, ale uprzedzonych do podobnych narracji pragnę uspokoić, że „Księżyc – Od Nowiu do nowiu” nie podpada pod ideologiczną agitację, która kazałaby człowiekowi Zachodu bić się w pierś za grzechy przodków. Autor zastanawia się raczej, na ile problemy ludzi, których historie opisuje, są dla osób wychowanych we względnym dobrobycie w ogóle zrozumiałe. Dobitnie widać to na przykładzie wspomnianej już Holenderki marokańskiego pochodzenia:
Nie cierpię, kiedy inni próbują mnie wyemancypować według własnych schematów, kiedy mówi się nam, że mamy żyć inaczej, niż żyjemy, zdejmować chusty, wyzwalać się od ucisku, być wolne, na czyjś sposób. Nikt nie ma prawa mówić nikomu, jak ma się uniezależniać. Powinno się nas szanować i pozwalać nam zdobywać niezależność tak, jak pragniemy. I jeśli mamy ochotę nosić chusty, to je nośmy, jeśli chcemy wyznawać islam, to jest nasza sprawa. Nie mogę się zgodzić, aby w imię tolerancji dyktowano mi, jak mam żyć. Nie pozwolę, aby traktowano mnie jak osobę niespełna rozumu, która nie umie sobą pokierować – mówi od lat mieszkająca w Amsterdamie Jadiya
Jeszcze mocniej wybrzmiewa to w ustach Kakenya, urodzonej w małej wiosce na północy Kenii, a która opuściwszy swoją społeczność, skończyła studia pedagogiczne w Pensylwanii:
W Enoosaen nigdy nie było wody bieżącej, asfaltu, elektryczności. Dom Kakenyi, jak wszystkie inne, zbudowany był z mieszaniny gliny, słomy i krowiego nawozu z moczem. Kakenya nie pamięta, kiedy zaczęła pracować: robiła to zawsze. Teraz mówi, że gdy słyszy o pracy dzieci, budzi się w niej nieufność: niektórzy powinni zrozumieć różnicę między dziećmi wykorzystywanymi przez pracodawcę, a tymi, które pomagają zapewnić utrzymanie rodzinie.
— Po co dziecko miałoby się bawić, jeśli następnego dnia nie będzie miało co jeść?
Wypowiedzi bohaterów reportażu przeplatane są licznymi autorefleksjami autora. Wielokrotnie dzieli się z czytelnikiem wyrzutami sumienia i dojmującym poczuciem dyskomfortu towarzyszącym mu za każdym razem, gdy patrząc na oblicza skrajnej nędzy, uświadamia sobie własny przywilej – komfort życia na poziomie, który dla bohaterów jego reportażu i ich najbliższych pozostaje nieosiągalnym luksusem. Chyba każdy, komu dane było odbywać podróże po mniej zamożnych krajach, również czuł wewnętrzne, paraliżujące napięcie i poczucie bezradności wobec bezmiaru otaczającej biedy. W „Księżycu…” Caparros nie wnika w jej genezę, nie próbuje badać przyczyn, a tym bardziej szukać rozwiązań. W dużo większym stopniu uczynił to kilka lat później w dziele „Głód”. Tutaj natomiast dużo silniej akcentuje kontrast pomiędzy zamożnym Zachodem, a dramatycznymi realiami obywateli państw bądź to uboższych, bądź targanych konfliktami, gdzie przemoc i ubóstwo to nieodłączne elementy codzienności. Jednocześnie zwraca uwagę, że ze względu na różnicę doświadczeń, kontekst kulturowy i geopolityczny, problemy osób żyjących w obu tych rzeczywistościach w dużej mierze pozostają dla siebie wzajemnie niezrozumiałe.
Niewątpliwym atutem pracy Caparrosa pozostaje język. W zależności od potrzeby chwili, niekiedy poetycki, innym razem brutalnie surowy i dosłowny. Caparros jak mało który twórca reportaży, angażuje nie tylko za sprawą przedstawianych treści, ale również nietuzinkowej formy. Autor tu i ówdzie wtrąca swoje spostrzeżenia dotyczące samej podróży, przytacza drobne niuanse, które akurat przyszły mu do głowy, wplata obrazowe porównania, lub wnioski i przemyślenia, które akurat skojarzyły mu się z danym miejscem lub sytuacją, dowodząc zarazem swojej pisarskiej wirtuozerii. O literackiej kreatywności Caparrosa najlepiej świadczy tytuł reportażu, sugerujący głębszą refleksję na temat mijającego czasu, cykliczności i nieuchronnej zmienności kolei ludzkiego losu.
Zarówno dzięki rzemieślniczej sprawności Caparrosa, jak i ogromnego ładunku emocjonalnego, jakim obarczone są przytaczane historie, „Księżyc – Od nowiu do nowiu” czyta się jednym tchem. Nie jest to prosta lektura. Zmusza do trudnych, często bardzo niekomfortowych refleksji. Wywołuje całe spektrum emocji, od żalu i gniewu, poprzez współczucie, na wdzięczności za własne, względnie poukładane i dostatnie życie skończywszy. Zarazem, Martin Caparros sam nazwał swoje dzieło „dziennikiem hiperpodróży”, stąd też rozczarowanie może spotkać odbiorców, oczekujących klarownego, ujętego w klasyczne struktury reportażu, zwieńczonego konkretnymi konkluzjami i propozycjami rozwiązań problemu. Tych należy szukać pod innym adresem.
Ocena: 7/10
Tytuł: Księżyc – Od Nowiu do Nowiu
Tytuł oryginału: Una Luna – Diario de hiperviaje
Autor: Martin Caparros
Tłumaczenie: Marta Szafrańska-Brandt
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Rok wydania: 2008
Liczba stron: 216
ISBN: 978-83-08-06476-4