Kino Grozy. Seria, będąca symbolem horrowego kiczu. Mało kto ją ceni. Większość uważa, że filmy, które oferuje, to nie warte oglądania, tandetne gnioty. Jest w tym sporo prawdy. A jednak ktoś musi to kupować, skoro co miesiąc na półkach salonów prasowych pojawiają się kolejne niskobudżetowe horrory. Raz na jakiś czas w Kinie Grozy zdarza się bowiem perełka. Nikomu nieznana, niepozorna produkcja, która jednak zyskuje sobie uznanie widzów. Takim właśnie filmem są “Mroczne Szczątki” Briana Avenet-Bradley.
Allen i Julie to młode, szczęśliwe małżeństwo. Spełnieni zawodowo i prywatnie wychowują kilkuletnią córeczkę Emmę. Ich rodzinna sielanka kończy się pewnego makabrycznego poranka, kiedy Julie odnajduje brutalnie zamordowaną córeczkę w jej własnym łóżku. Nie stwierdzono żadnych śladów włamania, ani odcisków palców mordercy. Pogrążona w smutku i depresji para postanawia wynająć dom w górach i w ten sposób odizolować się od traumatycznych przeżyć. Oboje starają się znaleźć sobie zajęcie. Julie wraca do fotografowania, a pobliskie, surowe mury opuszczonego więzienia stają się dla niej inspiracją. Ku jej zaskoczeniu na zdjęciach pojawia się duch Emmy. Od tej pory para doświadcza wielu niewytłumaczalnych zjawisk. Okazuje się, że ich nowy dom skrywa wiele tragicznych historii, które stają się dla nich bardzo niebezpieczne.
Pojawiające się na zdjęciach duchy… skądś to znamy, prawda? Identyczny motyw został wykorzystany jakiś czas temu w “Shutter – Widmo”. Nawiedzone domy mogliśmy odwiedzaliśmy w dziesiątkach innych horrorów. Mimo to, oglądając “Mroczne Szczątki” ma się wrażenie, że to film w pełni oryginalny, nie powielający powszechnie wykorzystywanych tematów. Obraz Avenet-Bradley’a ma w sobie po prostu to coś. Coś, czego nie da się opisać, a co sprawia, że mimo pewnych niedociągnięć, film ogląda się z satysfakcją od pierwszej do ostatniej minuty.
“Mroczne Szczątki” to idealny dowód na to, że aby stworzyć dobry horror, nie potrzeba wcale wielkich nakładów finansowych. Obsada składa się z siedmiu lub ośmiu aktorów, którzy bez wyjątku dobrze spisują się w swych rolach. Ich gra może nie jest wybitna, ale przynajmniej wolna od zgrzytów i usterek. Bardzo dobrze prezentuje się oprawa muzyczna. Tak naprawdę tworzą ją wyłącznie niskie, surowo brzmiące, organowe dźwięki. A jednak wyśmienicie spełnia swoje zadanie, odpowiednio stopniując napięcie towarzyszące oglądaniu.
Przede wszystkim jednak, “Mroczne Szczątki” mają coś, co powinien mieć każdy porządny horror. Mianowicie, klimat. Nastrój. Uczucie wszechobecnego zagrożenia. Jak się okazuje, wcale nie potrzeba do tego hektolitrów krwi i walających się po podłodze wnętrzności. Wystarczy sprawnie opowiedziana, interesująca historia przedstawiona za pomocą logicznego i przemyślanego scenariusza, odpowiednia oprawa dźwiękowa oraz przekonująca gra aktorów. Wrażenia dopełniają pojawiające się od czasu do czasu zjawy. Szczególne brawa należą się twórcom za ich charakteryzację. Przede wszystkim zaś, duchy pojawiają się na ekranie w odpowiednich momentach, akurat wtedy, kiedy widz najmniej się tego spodziewa. Efekt może nie wbija w fotel, ale z pewnością przysparza o zimne dreszcze na plecach.
“Mroczne Szczątki” to zaskakująco dobry film. Przyzwyczajony do kiepskich produkcji z cyklu “Kino Grozy”, obawiałem się, że zobaczę kolejny tandetny horror i stracę półtorej godziny z życiorysu. Tak się jednak nie stało. “Mroczne Szczątki” nie są może tworem wybitnym, ale z pewnością bardzo dobrym, biorąc pod uwagę niewielki budżet produkcji.
Ocena: 7/10
Tytuł: Mroczne szczątki
Tytuł oryginału: Dark remains
Kraj: USA
Data premiery: 2005
Czas projekcji: 87 minut
Reżyseria: Brian Avenet-Bradley
Scenariusz: Brian Avenet-Bradley
Obsada: Greg Thompson, Cheri Christian, Scott Hodges , Jeff Evans, Rachel Jordan
Tekst archiwalny. Recenzja opublikowana pierwotnie na łamach portalu Bestiariusz 13 listopada 2010 roku.