Biorąc do ręki film Fruit Chana, można by pomyśleć – „nie może to być absolutne dno, skoro zechciał zagrać w nim sam Eli Roth”. Jednak pozory mylą. A dając się im zwieść, nietrudno stracić półtorej godziny, które później najchętniej usunęłoby się z życiorysu.
„Nie patrz w górę” opowiada o Marcusie, młodym, nawiedzanym przez przerażające wizje reżyserze, który wraz z ekipą filmową przybywa do położonego w Transylwanii odludzia, by nakręcić tam horror. Zdjęcia mają być kręcone w rzekomo przeklętym miejscu, tym samym, w którym przed dziesiątkami lat inny filmowiec postradał życie, a jego dzieło nigdy nie zostało ukończone. Krótko po przybyciu na miejsce zaczynają dziać się niewyjaśnione rzeczy. Okazuje się, że wizje, jakich doświadcza Marcus, pozostają w ścisłym związku z tragedią sprzed lat. Reżyser pogrąża się w obłędzie, a skonfliktowani z nim członkowie ekipy filmowej szybko przekonują się, że opowieści o klątwie ciążącej nad tym miejscem nie są w żaden sposób przesadzone.
W pracę nad „Nie patrz w górę” zaangażowani byli twórcy z czterech różnych kontynentów, jednak nawet multikulturowy miszmasz jest chybionym pomysłem, gdy ma się do dyspozycji tak banalny i dziurawy scenariusz. Film Fruit Chana miał szansę zostać ciekawym reprezentantem konwencji ghost story. Początek, w którym lektor streszcza widzowi dzieje położonego w Transylwanii planu filmowego, nastraja pozytywnie i pozwala liczyć, że dalszy rozwój wydarzeń będzie równie intrygujący. Tak się jednak nie dzieje. Wątek ducha nawiedzającego to miejsce jest mało ciekawy, a wiele wykorzystanych przez twórców motywów, jak choćby ten z diabelskim nasieniem – znamy z dziesiątków, jeśli nie setek innych horrorów. Także zakończenie, choć jest w nim element zaskoczenia, w swoim meritum nie grzeszy świeżością.
Aktorzy nie zachwycają. Wcielający się w Marcusa Reeda Reshad Strik razi sztucznością, a do poziomu kolegi z planu dopasowuje się Henry Thomas, czyli filmowy Josh Petri. Nieco lepiej radzą sobie panie, na czele z Carmen Chaplin, oraz wspomniany we wstępie Eli Roth, który prezentuje się tutaj niczym mistrz pośród uczniaków.
Próżno też szukać pozytywów w technicznych elementach produkcji. Na ogół obnażają one jej niewielki budżet oraz nieudolność twórców. Efektów specjalnych nie ma tu zbyt wiele, ale kiedy już się pojawiają, wyglądają jak wyjęte z poprzedniej epoki. Dwie ciekawie zrealizowane sceny gore (poród i przyjęcie diabelskiego nasienia) to za mało, by złagodzić to wrażenie. Montaż i dźwięk nie zachwycają, scenografia – wyłączywszy pomieszczenie służące bohaterom za plan filmowy – jest nad wyraz uboga, zaś muzyka na tyle bezpłciowa, że nie zwraca się na nią większej uwagi podczas seansu.
„Nie patrz w górę” to film, którym szanujący się miłośnik kina grozy nie powinien sobie zawracać głowy. Obraz ma niewiele do zaoferowania nawet najbardziej zagorzałym fanom niskobudżetowych horrorów. Banalna, mocno przewidywalna historia, słabe aktorstwo i żenujący poziom technikaliów sprawiają, że film Fruit Chana najlepiej omijać szerokim łukiem.
Ocena: 1/10
Tytuł: Nie patrz w górę
Tytuł oryginału: Don’t Look Up
Kraj: Japonia, RPA, USA
Data premiery: 2009
Czas trwania: 98 minut
Reżyseria: Fruit Chan
Scenariusz: Brian Cox, Hiroshi Takahashi
Obsada: Reshad Strik, Eli Roth, Henry Thomas, Carmen Chaplin
Tekst archiwalny. Recenzja opublikowana pierwotnie na łamach portalu Bestiariusz 27 lipca 2013 roku.