Pieniądze wprawdzie szczęścia nie dają, ale zabierając się za kręcenie filmu, który ma trafić do dystrybucji kinowej, należy raczej liczyć się z wydatkami. Niemniej, istnieją przypadki filmów nakręconych minimalnym kosztem, przez twórców-amatorów, które mimo wszelkich budżetowych i technicznych przeciwności zapisały się trwałą kartą w annałach kina. Jednym z nich jest „Martwe Zło” Sama Raimiego, niekwestionowany klasyk gore, do dziś pozostający w czołówce kanonu gatunku.
Film, będący reżyserskim debiutem późniejszego twórcy takich obrazów jak „Spider-man” czy „Oz Wielki i Potężny”, odznacza się prostą, ale ciekawą fabułą. Pięcioro przyjaciół – dwóch chłopaków, i trzy dziewczyny – postanawia odpocząć od zgiełku wielkiego miasta. Udają się do położonej w górach opuszczonej chatki, zamierzając spędzić tam kilka dni. Rozlokowując się w budynku, znajomi szybko zauważają klapę skrywającą wejście do mrocznej piwnicy. Na dole odnajdują tajemniczą księgę, której tekst napisany jest krwią, a oprawę wykonano z ludzkiej skóry. Tuż obok niej leży magnetofon i niepodpisana taśma, która również budzi zainteresowanie przybyszów.
Nie mając pojęcia, z jakimi siłami przyjdzie im igrać, młodzi ludzie decydują się odsłuchać kasetę. Dowiadują się z niej, iż chatka, służyła niegdyś za azyl pewnemu naukowcowi, który mieszkając w niej wraz z żoną, prowadził badania nad znalezioną na Bliskim Wschodzie „Księgą umarłych” – tą samą, która dostała się właśnie do rąk Asha i Scotta. Odczytawszy zawarte w niej zaklęcia, naukowiec przywrócił do życia pradawne demony, które zawładnęły ciałem jego małżonki. Od tamtego czasu złe moce pozostawały w uśpieniu. Kiedy jednak głos z taśmy niespodziewanie wypowiada słowa bluźnierczego zaklęcia, upiory powracają. Wyrwane ze snu, nie dopuszczą, by którykolwiek z intruzów uszedł tej nocy z życiem.
Dla miłośników horroru „Martwe Zło” nie bez powodu pozostaje dziełem kultowym. Sam Raimi w chwili pracy nad obrazem miał zaledwie 22 lata, niewielkie doświadczenie w filmowym rzemiośle, skromny budżet, a do pomocy grupę znajomych z uniwersytetu, lecz efekt kierowanego przez niego przedsięwzięcia do dziś budzi słuszny zachwyt fanów gatunku. Scen gore odnajdą tu oni całe mnóstwo, a choć przy ich realizacji twórcy nie ustrzegali się drobnych wpadek (jak choćby z pękającą rękawiczką potwora i wysuwającym się z niej palcem aktorki), to biorąc pod uwagę wspomniane ograniczenia, rezultat i tak okazuje się imponujący. Wygląd monstrów – o trupio białych obliczach, z rozczochranymi włosami i poznaczoną krwią oraz siniakami skórą, przywołuje skojarzenia z „Egzorcystą” Williama Friedkina. Na tym jednak ukłony w stronę innych klasyków się nie kończą – mamy tu przecież między innymi scenę z piłą motorową, zaś wiszący w piwnicy plakat filmu „Wzgórza Mają Oczy” Wesa Cravena zapoczątkował wymianę „znaków rozpoznawczych”, które obaj reżyserzy umieszczali w swoich kolejnych filmach.
Mocnych, drastycznych scen w „Martwym złu” pojawiło się tak wiele, że swojego czasu w niektórych krajach film emitowano w ocenzurowanej wersji. Tej, w której jedna z bohaterek – Cheryl, zostaje zgwałcona przez ożywione demonicznymi siłami drzewo, nie można było zobaczyć między innymi w Finlandii, Niemczech i Islandii. Wydłubywanie oczu, odstrzeliwanie głów i hektolitry krwi wydobywające się z ran niczym woda w fontannie, to obrazy z pogranicza obrzydliwości, które jednak robiły i robią różnicę każdemu zagorzałemu zwolennikowi kina gore, a pomysłowość, jaką wykazuje się Raimi w ich przedstawianiu zaowocowała uznaniem wielu z nich za kultowe.
To, co w przypadku „Martwego zła” wyjątkowo intrygujące to fakt, że mimo takiego nagromadzenia scen gore, które swą krwawością i obrzydliwością niekiedy zbliżają się wręcz do granicy groteski, film niemal przez cały czas cieszy widza mrocznym, niepokojącym klimatem, spotykanym raczej nieczęsto w tego typu obrazach. Do momentu wspomnianego wcześniej gwałtu na Cheryl atmosfera stopniowo coraz bardziej się zagęszcza, a bohaterowie – choć z każdą chwilą przekonują się, że coś jest bardzo nie w porządku – nie mają pojęcia, z jakimi siłami przyjdzie im się zmierzyć. Na ów mroczny nastrój składają się różne czynniki. Z pewnością trzeba do nich zaliczyć muzykę i udźwiękowienie. Kompozycje Josepha LoDuca składają się w dużej mierze z pojedynczych, jeżących włos na karku dźwięków i odgłosów – a to niespodziewany odgłos tamburynu, innym razem dźwięk przypominający bezładne przeciągnięcie dłonią po klawiaturze fortepianu – efekt jest jednak piorunujący. Niezwykłą inwencją popisali się również twórcy w kwestii kamery, która została tu obdarzona życiem i w wielu scenach podążą w ślad za bohaterami, stając się aktywnym uczestnikiem wydarzeń. Wreszcie, warto wspomnieć, że Sam Raimi kręcąc „Martwe Zło” sięgnął po rozmaite drobne zabiegi potęgujące surrealistyczną atmosferę. Niezidentyfikowane hałasy, widoczne za oknem cienie, cofające się wskazówki zegara, czy zwierciadło, które po dotknięciu okazuje się być taflą wody, to tylko niektóre z zastosowanych przezeń środków.
Mocną stronę „Martwego zła” stanowią też aktorzy. Większość z nich w chwili pracy nad filmem miała za sobą niewielkie doświadczenie w tej profesji. Chociaż wśród odtwórców niektórych postaci nietrudno wyłapać warsztatowe braki, to na pewno nie można tego powiedzieć o odtwórcy głównego bohatera. W postać Asha wcielił się Bruce Campbell, dla którego występ w „Martwym złu” okazał się furtką do większej, filmowej kariery. Co ciekawe, mimo iż mowa o horrorze z krwi i kości, Campbell obnażył w nim swój talent do odgrywania bohaterów i scen zabarwionych komizmem, którą to zdolność Sam Raimi w większym stopniu wykorzystał w powstałej jedenaście lat później kontynuacji. Równie udany występ zaliczyła w „Martwym złu” Ellen Sandweiss, w roli ekscentrycznej, uznawanej przez znajomych za lekko zbzikowaną, Cheryl. Gdyby wśród odtwórców głównych postaci szukać słabszych punktów, wybór padłby zapewne na Richarda DeManincora, który postać Scotta odegrał wprawdzie poprawnie, choć bez błysku, charakteryzującego pozostałych aktorów z obsady.
„Martwe Zło” słusznie umieszczane jest w czołówce najlepszych filmów powstałych dotychczas w obrębie konwencji gore. Powstały z wykorzystaniem niewielkich nakładów finansowych i z udziałem aktorów nie cieszących się zbyt dużym doświadczeniem w branży, zapisał się jednak pamiętną kartą w dziejach kinowego horroru. Stworzenie filmu, który z jednej strony obfituje w krwawe efekty gore i ukazuje tytułowe zło dosłownie i w pełnej krasie, z drugiej zaś zachwyci widza mroczną i niepokojącą, towarzyszącą oglądaniu atmosferą grozy, nie jest wcale łatwą sztuką. Tymczasem 22-letni Sam Raimi, pomimo wszelkich ograniczeń i trudności, zadaniu temu sprostał, a jego dzieło, choć ma już ponad trzydzieści lat, niezmiennie budzi mnóstwo emocji.
Ocena: 5/5
Tytuł: Martwe zło
Tytuł oryginału: The Evil Dead
Kraj: USA
Data premiery: 1981
Czas projekcji: 85 minut
Reżyseria: Sam Raimi
Scenariusz: Sam Raimi
Obsada: Bruce Campbell, Ellen Sandweiss, Richard DeManincor, Betsy Baker, Theresa Tilly
Tekst archiwalny. Recenzja opublikowana pierwotnie na łamach portalu Bestiariusz 31 października 2013.