Klasyk fantastycznonaukowej grozy – recenzja “Inwazji Porywaczy Ciał”

sie 10, 2024 | Sala kinowa

“Inwazja porywaczy ciał” w reżyserii Dona Siegela należy do najbardziej kultowych obrazów w historii kina grozy. Choć na przestrzeni blisko pięćdziesięciu lat, które dzielą czasy obecne od jej premiery powstały liczne remaki, kontynuacje i wariacje dotyczące tego dzieła, a jedno z nich (“Inwazja łowców ciał” Philipa Kaufmana, 1978) uznawane jest powszechnie za lepsze od pierwowzoru – to jednak warto przypomnieć sobie film, od którego wszystko się zaczęło.

Głównym bohaterem jest psychiatra, doktor Miles J. Benell. Po powrocie z urlopu zamierza wrócić do zwyczajnych zajęć, zwłaszcza, że na wręczonej mu liście osób, które pod jego nieobecność potrzebowały pilnej pomocy lekarza z jego specjalizacją, widniało nadspodziewanie wiele nazwisk. Kiedy jednak Benell kontaktuje się ze swoimi pacjentami, ci uparcie twierdzą, że doskwierały im jedynie drobnostki i szczęśliwie zdołali już poradzić sobie z trapiącymi ich problemami. Wyjątek stanowi pewna kobieta, która przekonuje lekarza, że ciało jej męża zamieszkała inna osoba. Choć początkowo wydaje się to niedorzeczne, już niedługo Benell będzie miał okazję przekonać się, że w zeznaniach pacjentki nie ma ani trochę przesady.

Filmowi Dona Siegla, dla którego bezpośrednią inspiracją była powieść Jacka Finney’a, na przestrzeni wielu lat po premierze poświęcono liczne eseje, artykuły i prace naukowe, zawierające niezliczone wręcz interpretacje przedstawionej w nim fabuły. W tym niewątpliwie tkwi siła opisywanego obrazu: choć na ekranach kin pojawił się on grubo ponad pół wieku temu, to nieustannie skłania do refleksji i staje się przyczynkiem licznych toczonych przez filmoznawców dyskusji.

Nie bez znaczenia wydaje się fakt, iż “Inwazję porywaczy ciał” nakręcono w czasach zimnej wojny. Wśród sterroryzowanego groźbą wybuchu atomowej wojny i obserwującego nieustanny wyścig zbrojeń społeczeństwa rozkwitało zainteresowanie zjawiskami parapsychologicznymi oraz apokaliptyczną tematyką. Według jednej z najpowszechniejszych, i prawdopodobnie najbardziej celnych interpretacji, dzieło Siegla straszy widza zagrożeniem ze strony komunizmu. Wystarczy spojrzeć na kreacje obcych: pojawiają się ni stąd, ni zowąd, początkowo nie stanowiąc większego zagrożenia, z czasem jednak rozprzestrzeniają się niczym zaraza, działają kolektywnie, głosząc potrzebę wyzbycia się wszelkiego indywidualizmu. Atakują społeczeństwo od środka, nie potrzebując wiele czasu, by zasiać w nim ziarno chaosu. Straszenie czerwoną zarazą to jednak zaledwie jedna z licznych, wspomnianych interpretacji. Sam reżyser przyznawał, że poprzez swoje dzieło zamierzał skrytykować wielkie wytwórnie filmowe, tworzące obrazy pod publiczkę, pozbawione charakteru i skierowane na dostarczenie widzowi bezrefleksyjnej rozrywki. Byli jednak i tacy, którzy widzieli w “Inwazji porywaczy ciał” bardziej sprecyzowane i aktualne przesłanie: nie brakowało bowiem zwolenników teorii, iż podstawą filmu Siegla jest krytyka polityki prowadzonej przez McCarthy’ego.

Zdejmując jednak polityczne okulary, nietrudno zauważyć, iż “Inwazja porywaczy ciał” mówi także o wartościach, jakie niesie ze sobą człowieczeństwo. Nie chodzi tu tylko o wspomniany wcześniej indywidualizm, ale też emocje i uczucia, kłębiące się w każdym z nas i odróżniające nas od innych zamieszkujących naszą planetę istot. To właśnie one stanowią kluczową różnicę pomiędzy bohaterami filmu, a całkowicie ich pozbawioną, bezpłciową szarą masą tytułowych porywaczy ciał.

Dobre kino potrafi obronić się przed upływającym czasem. “Inwazja porywaczy ciał” stanowi idealne potwierdzenie tej tezy. Owszem, film Siegla jest czarno-biały, a nieliczne specjalne efekty dziś raczej już nie urzekną. Grzechem byłoby jednak nie odnotować rewelacyjnej oprawy muzycznej, będącej dziełem Carmena Dragona, dobrze budującej napięcie podczas seansu. Docenić należy też kunszt Ellswortha Fredericksa, odpowiedzialnego za zdjęcia. W wielu momentach popisał się on rewelacyjnymi ujęciami (za przykład niech posłuży scena, w której po raz pierwszy widzimy teoretycznie martwego obcego, czy apel ta z udziałem policjanta wygłaszającego apel do lokalnej społeczności). Wreszcie, warto zwrócić uwagę na świetne aktorstwo. Kevin McCarthy wydaje się idealnie stworzony do swojej roli, podobnie jak jego filmowa towarzyszka, Dana Wynter, imponująca nie tylko aktorskim warsztatem, ale i ponadprzeciętną urodą.

“Inwazja porywaczy ciał” to jeden z tych filmów, które miłośnicy kina science-fiction zwykli uznawać ze bezsprzecznie kultowe. Współczesny widz, o ile tylko jest wrażliwy na magię filmów sprzed półwiecza, z pewnością doceni kunszt, z jakim Don Siegel zekranizował dzieło Finney’a, zwłaszcza, że pozostawił widzom szerokie pole do indywidualnych interpretacji. Ze względu na to, “Inwazja porywaczy ciał” nie tylko dostarcza przyjemności oglądania, ale także może stanowić może prawdziwą intelektualną łamigłówkę z cyklu “co autor miał na myśli”.

Ocena: 8/10

Tytuł: Inwazja Porywaczy Ciał

Tytuł oryginału: Invasion of the Body Snatchers

Kraj: USA

Data premiery: 1956

Czas projekcji: 80 minut

Reżyseria: Don Siegel

Scenariusz: Richard Collins, Daniem Mainwaring, Sam Peckinpah

Obsada: Kenneth Patterson, Virginia Christine, Carolyn Jones, King Donovan, Dana Wynter, Kevin McCarthy

Damian Bartosik

Bloger i autor

Miłośnik kultury i autora bloga, który od ponad 20 lat dzieli się swoją pasją z innymi.

Najnowsze artykuły

Pokoje

Biblioteka

Sala kinowa

Pokój gier

Gabinet

Salon

Lamus

Zapisując się do newslettera akceptuję postanowienia Polityki prywatności

Śledź mnie

Przeczytaj również

Rozpusta na wielkim ekranie – recenzja filmu “Kaligula”

Rozpusta na wielkim ekranie – recenzja filmu “Kaligula”

Była połowa lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia, kiedy włoski reżyser Tinto Brass, znany dotychczas z tanich filmów erotycznych, stanął przed niepowtarzalną szansą nakręcenia wysokobudżetowej produkcji, przedstawiającej historię jednego z najbardziej...