“Advent Rising”, wyprodukowany przez studio GlyphX Games, a wydany przez Majesco Enterainment – firmę odpowiedzialną za takie hity jak “Psychonauts” czy “Bloodrayne 2” – był jedną z najciekawszych gier akcji 2005 roku. Dzieło to, reprezentujące gatunek dynamicznych zręcznościówek w perspektywie trzecioosobowej, przewidziane było jako pierwsza część trylogii. I chociaż z planów stworzenia kilkuczęściowego cyklu wyszły nici, to “Advent Rising” nieźle broni się nawet jako samodzielny tytuł.
Głównym atutem gry jest jej fabuła. Na pozór nie ma w niej nic odkrywczego, gdyż po raz kolejny mamy do czynienia z kosmiczną wojną, w której po jednej stronie stają ludzie i ich sprzymierzeńcy, po drugiej zaś – kosmici. W przypadku “Advent Rising” sojusznikami rasy ludzkiej są Auerlianie, zaś tymi, którzy nastają na ich bezpieczeństwo – tak zwani Seekersowie. Konflikt spowodowała przepowiednia, według której ludzie bądź Auerlianie mają w przyszłości połączyć pod swoim berłem cały wszechświat. Seekersowie, czując zagrożenie, postanowili z wrodzoną sobie agresją bronić swoich interesów. Graczowi zostają powierzone losy Gideona Wyetha – człowieka, który ma szansę zażegnać niebezpieczeństwo ze strony Seekersów i uratować ludzkość przed zagładą.
Można by pomyśleć – wszystko to już było, a “Advent Rising” serwuje odgrzewane kotlety. Nic bardziej mylnego. Dość wspomnieć, że osobą odpowiedzialną za scenariusz jest Orson Scott Card, uznany amerykański pisarz science-fiction i fantasy. Przemierzanie kolejnych etapów sprawia przyjemność nie tylko ze względu na grywalność, lecz zwłaszcza z powodu intrygującej, ciekawie rozwijającej się historii. Poszczególne wątki rozwijane są i wyjaśniane w długich filmikach, wyświetlanych po ukończonych poziomach. Jakość ich wykonania dziś może budzić pewne zastrzeżenia, jednak to, co w nich najważniejsze – treść – w pełni to rekompensuje. Wreszcie jednak, po niezbyt długiej, ale pasjonującej przygodzie, następuje otwarte zakończenie, zaostrzające apetyt przed kontynuacją… która jednak dotąd się nie ukazała i nie zanosi się, by powstała zbyt prędko. A szkoda, ponieważ gdyby historia z “Advent Rising” była kontynuowana jeszcze w dwóch grach, tak jak to początkowo zakładano, prawdopodobnie mielibyśmy do czynienia z prawdziwą kosmiczną epopeją.
Rozgrywka, choć trwa niedługo, bo zaledwie kilka, do kilkunastu godzin, jest bardzo przyjemna. Gdyby szukać porównań do innych znanych tytułów, to można powiedzieć, że “Advent Rising” przypomina nieco “Max Payne’a” bądź “Enter the Matrix”, osadzone w kosmicznym uniwersum. Dzieło programistów z GlyphX Games jest grą akcji, w której od gracza nie wymaga się większego kombinatorstwa. Zabawa polega przede wszystkim na pokonywaniu kolejnych poziomów, przy jednoczesnym eliminowaniu hord wrogów. Gdzieś w tle umieszczone są elementy RPG, sprowadzające się do doskonalenia umiejętności, z których często korzysta się podczas gry. I tak, jeśli szczególnie upatrzymy sobie jakiś oręż, to z czasem staje się on w naszych rękach bardziej śmiercionośny. Chociaż więc rozwój umiejętności w “Advent Rising” występuje, to jednak nie jest to gra, w której dąży się do nabijania kolejnych poziomów w danej dziedzinie – zdolności bohatera rosną raczej przy okazji, ani przez moment nie stając się celem samym w sobie.
Poziomy, które przyjdzie nam przemierzać, są bardzo zróżnicowane. Począwszy od wielkich kompleksów i stacji badawczych, poprzez tereny przypominające kosmiczną pustynię, a skończywczy na etapach, których krajobraz budzi skojarzenia z tropikami. Trudno w tym obszarze narzekać na monotonię, zwłaszcza, że otoczenie bohatera często okazuje się interaktywne. I tak, mając przed sobą szczególnie silny oddział wroga, lepiej zasiąść za sterami wielkokalibrowej armatki, niż rozprawiać się z każdym z przeciwników pojedynczo, przy użyciu karabinku czy pistoletu. Od czasu do czasu także nasz bohater będzie musiał takze poruszać się pojazdami, choć sterowanie nimi w pecetowej wersji gry okazuje się mało wygodne.
Uwagę zwraca też stosunkowo bogaty arsenał. Gideon może używać rozmaitych broni, od zwyczajnych pistoletów i karabinów plazmowych, po najbardziej wymyślny i śmiercionośny oręż. W starciach z większą liczbą wrogów szczególnie przydatne okazują się granaty. Ponadto, od pewnego etapu w grze, bohater zyskuje umiejętność telekinezy, dzięki czemu jest w stanie nie tylko unosić przeciwników, ale i ciskać nimi o ściany bądź rzucać w przepaść. Pomysł jest bardzo oryginalny i trzeba przyznać, że biorąc pod uwagę standardy panujące w chwili premiery gry, jego wykonanie prezentuje się nad wyraz efektownie.
Oprawa wizualna gry nie powala na kolana. Grafika, dziś już mocno archaiczna, nawet na standardy obowiązujące w 2005 roku nie stała na bardzo wysokim poziomie, mimo, że oparto ją na silniku Unreal Warfare. Chociaż w przypadku głównego bohatera oraz innych postaci czy przeciwników tekstury prezentują się dość dobrze, to znacznie słabiej jest w przypadku otoczenia. Także animacji w niektórych momentach brakuje płynności. Wystosowane tu zarzuty nie oznaczają jednak, że oprawa graficzna “Advent Rising” jest słaba. Jednak na tle innych elementów gry, prezentującycn a ogół bardzo wysoki poziom, wypada co najwyżej przeciętnie.
Do mocnych stron “Advent Rising” należy za to zaliczyć muzykę. Za skomponowane do gry utwory odpowiadają twórcy, mający na swoim koncie współpracę z hollywoodzkimi filmowcami. Doskonale wpasowują się one w klimat poszczególnych scen i sytuacji. Nie brakuje tu brzmień patetycznych, wzbogaconych o udział chóru, ale i bardziej dynamicznych nut, odtwarzanych zwłaszcza podczas najważniejszych starć. O ile więc “Advent Rising” nie stanowi uczty dla oczu, to z pewnością zadowoli tych, którzy lubią raczyć swoje uszy rewelacyjnie skomponowaną, zapadającą w pamięć muzyką.
“Advent Rising” to tytuł godny odnotowania odnotowania. Najważniejszym atutem produkcji jest przede wszystkim wciągająca fabuła, dzięki której z przyjemnością przemierza się kolejne etapy, będąc ciekawym rozwoju wydarzeń. Całości dopełnia rewelacyjna oprawa muzyczna, a także wysoka grywalność. Dzięki temu “Advent Rising”, pomimo upływu lat, ciągle pozostaje produkcją, której warto poświęcić uwagę.
Ocena: 6/10