Filmy takie jak „Prometeusz” wzbudzają duże emocje na długo przed tym, jak pojawiają się w kinach. Przed ponad trzydziestoma laty Ridley Scott zasłynął jako twórca „Obcego”. Jego dzieło szybko urosło do miana kultowego, doczekało się licznych mniej lub bardziej udanych kontynuacji, a wizerunek monstrum czyhającego na bohaterów kolejnych części filmu trwale zagnieździł się w popkulturze. Jeśli wziąć pod uwagę fakt, iż „Prometeusza” niejednokrotnie zapowiadano w charakterze prequelu „Obcego”, łatwo zrozumieć, dlaczego w stosunku do najnowszego dzieła Scotta fani science-fiction mieli tak wygórowane oczekiwania, a reżyser – wysoko zawieszoną poprzeczkę.
„Prometeusz” przenosi widza do 2089 roku, kiedy to zespół archeologów pod kierownictwem Elizabeth Shaw odkrywa tajemnicze piktogramy, będące dziełem starożytnej cywilizacji. Elizabeth wierzy, iż znaki te mogą umożliwić człowiekowi poznanie odpowiedzi na pytanie, kto jest stwórcą rodzaju ludzkiego. Poszukiwania wiodą na odległą, lecz bliźniaczo podobną do Ziemi planetę, leżącą w odrębnym układzie słonecznym. Wyprawa, sfinansowana przez korporację Welland Industries, ma na celu nawiązanie kontaktu z zamieszkującymi ją istotami. Kiedy supernowoczesny statek kosmiczny „Prometeusz” wraz z załogą ląduje na obcej planecie, okazuje się, iż jej mieszkańcy wcale nie pałają do ludzi sympatią. Nieoczekiwanie Elizabeth wraz z towarzyszami wyprawy będzie musiała stawić czoła siłom, dążącym do unicestwienia ludzkiej cywilizacji.
Chociaż fabuła „Prometeusza” na pierwszy rzut oka może wydawać się interesująca, to ciekawie zapowiadającą się historię psują liczne nielogiczności scenariusza, niekiedy posunięte wręcz do granic absurdu. Najdobitniej objawia się to w działaniach podejmowanych przez bohaterów, które nierzadko stoją w jawnej sprzeczności ze zdrowym rozsądkiem. Jak bowiem wytłumaczyć fakt, iż kilku członków załogi bez mrugnięcia okiem poświęca swoje życie dla ocalenia ludzkości, a inni – sprawiający wrażenie najbardziej bojaźliwych i trzęsących portkami w obliczu zagrożenia – gdy tylko spotykają obcą formę życia, zamiast zachować właściwą ostrożność, bawią się z nią, jak gdyby był to przyozdobiony różową kokardką pudel. O absurdach takich jak minimalne zmilitaryzowanie załogi (zaledwie kilka pistoletów i miotaczy ognia) wyruszającej w długi (trwający dwa lata) rejs do odległej galaktyki, w dodatku oczekujących spotkania z nieznanymi, obcymi istotami, lepiej nie wspominać.
Błędy scenariusza dostrzec można także, jeśli wziąć pod lupę poszczególnych bohaterów. Elizabeth Shaw, główna bohaterka grana przez Noomi Rapace, to jeden z nielicznych jasnych punktów w katalogu postaci „Prometeusza”, chociaż fanatycy „Obcego” raczej nie dostrzegą w niej godnej konkurentki dla Ellen Ripley. W przypadku pozostałych kreacji jest jednak znacznie słabiej. Charlize Theron gra jak zwykle fenomenalnie, sprawdzając się w roli zimnej i wyrachowanej agentki Welland Industries. Cóż z tego jednak, skoro jej postać nie wnosi do filmu praktycznie niczego wartościowego i cała historia nie poniosłaby żadnej straty, gdyby odgrywanej przez nią postaci po prostu w scenariuszu zabrakło. Większość członków załogi tak naprawdę pozostaje anonimowa, a kilkanaście minut po wyjściu z kina, pamięta się jedynie pojedyncze imiona. Wyłączywszy Naomi Rapace, obsadę ratuje jeszcze Michael Fassbender, który po rolach w „X-Men” i „Bękartach Wojny” doskonale odnalazł się w „Prometeuszu”, wcielając się w robota imieniem David – jedną z ciekawszych postaci, jakie możemy oglądać w najnowszym filmie Scotta.
Jeśli ktoś będzie doszukiwał się w „Prometeuszu” drugiego dna, z pewnością takowe odnajdzie. Momentami film porusza ważkie kwestie, chociażby religię i kryzysy wiary, a także stawia tak zwane wielkie pytania: o to kim jest człowiek, skąd się wziął oraz jaka jest geneza stworzonej przez niego cywilizacji? Problem w tym, iż wszystkie te problemy są przez twórców zaledwie dotknięte. „Prometeusz” nie stawia żadnych tez, nie sugeruje żadnych odpowiedzi, przez co może sprawiać wrażenie płytkiego, na siłę poruszającego podobne zagadnienia. Od takich filmów jak „Prometeusz”, od takich twórców jak Ridley Scott, wymaga się jednak czegoś więcej.
Na szczęście nie można mieć większych zastrzeżeń do oprawy wizualnej filmu. Obraz został zaprezentowany w technologii trójwymiarowej, a efekty 3D utrzymują wysoki poziom, nie stanowiąc jedynie haczyka mającego przyciągnąć do kin większą publikę. Wygląd samego „Prometeusza”, sceny lotu w kosmosie, lądowania na obcej planecie, nie wspominając już o finałowej konfrontacji załogi z wehikułem sterowanym przez tubylca, robią imponujące wrażenie i długo nie pozwolą o sobie zapomnieć każdemu, kto będzie ich świadkiem. Rewelacyjnie też wyglądają różnego rodzaju żywe organizmy i monstra zamieszkujące miejsce, do którego dostała się załoga Prometeusza. Krwiożercze pasożyty, metalicznie połyskujące robale przypominające pijawki czy wreszcie bestie bliźniaczo podobne do słynnego „Aliena”, sprawiają, iż jest ono równie intrygujące, co niebezpieczne. Co najbardziej istotne, atmosfera ciągłego zagrożenia udziela się podczas oglądania filmu, dzięki czemu, nawet pomimo pojawiających się tu i ówdzie nielogiczności, „Prometeusza” ogląda się z zainteresowaniem, a kilka scen jest w stanie autentycznie wywołać dreszcze na plecach widza. Szkoda, że w miarę ukazywania się kolejnych bzdur, wprost proporcjonalnie do ciężkiego, niepokojącego nastroju, rośnie także poziom zażenowania związany z błędami, których dopuścili się scenarzyści.
Pozostając przy oprawie wizualnej filmu, na którą nie składają się przecież tylko efekty specjalne, warto wspomnieć o zdjęciach, których autorem jest nasz rodak – Dariusz Wolski. Kto śledzi kariery Polaków w Hollywood, ten wie, iż Wolski z powodzeniem przygotowywał zdjęcia do takich produkcji jak „Piraci z Karaibów”, “”Sweeney Todd”, „Kruk” czy „Karmazynowy przypływ”, i jest uznanym fachowcem w amerykańskim filmowym światku. Także i w „Prometeuszu” pokazał się od bardzo dobrej strony, już w scenach otwierających film prezentując rzucające na kolana ujęcia krajobrazów na obcej planecie, jakby zapowiadając, że dalej będzie jeszcze lepiej. I faktycznie jest. Wolski świetnie operuje zbliżeniem, a na wyżyny operatorskiego kunsztu wznosi się w scenach bardziej dynamicznych, po brzegi wypełnionych akcją.
Mimo pewnych istotnych atutów, takich jak gra części aktorów czy też fantastyczna oprawa wizualna, „Prometeusz” większą część widowni zawiedzie. Nowe dzieło Ridley’a Scotta to ciekawy obraz science-fiction, ale nie wytrzymuje jakichkolwiek porównań z filmem tego samego twórcy, nakręconym przed ponad trzydziestoma laty. Scenariusz pełen jest dziur i naiwności, które skutecznie psują odbiór całego obrazu. Niewykluczone, że powstanie kontynuacja. Jeśli tak się stanie, to wspomnianemu elementowi filmu twórcy powinni poświęcić najwięcej uwagi, by oszczędzić widowni takich rozczarowań, jak w „Prometeuszu”.
Ocena: 7/10
Tytuł: Prometeusz
Tytuł oryginału: Prometheus
Kraj: USA, Wielka Brytania
Data premiery: 2012
Czas projekcji: 124 minuty
Reżyseria: Ridley Scott
Scenariusz: Jon Spaihts, Damon Lindelof
Obsada: Naomi Rapace, Michael Fassbender, Charlize Theron, Idris Elba, Guy Pearce
Tekst archiwalny. Recenzja opublikowana pierwotnie na łamach portalu Bestiariusz 26 lipca 2012 roku.