Garfield jest postacią powszechnie znaną. Trudno znaleźć wśród nas kogoś, kto nie słyszałby nigdy o najbardziej leniwym i cynicznym kocie świata. Słynny bohater komiksowy, wykreowany przed trzydziestoma laty przez amerykańskiego rysownika Jima Daviesa, to jeden z najbarwniejszych bohaterów amerykańskiej popkultury. I oto po raz kolejny pojawia się w polskich kinach – w filmie o podtytutule “Festyn humoru”.
Do tej pory Garfieldowi wielokrotnie przyszło wystąpić w telewizyjnych kreskówkach, jednak tylko dwa razy pojawił się na dużym ekranie i w obu przypadkach były to bardzo nieudane filmy. Zapowiadany od jakiegoś czasu amerykańsko-koreański “Festyn humoru”, którego scenarzystą jest sam Jim Davies, miał jednak przynieść odmianę. Jak się okazuje – film Marka A. Z. Dippe odmianę przynosi, choć niekoniecznie taką, jakiej fani Garfielda mogliby oczekiwać.
Fabuła najnowszego filmu z Garfieldem przedstawia się ciekawie. Otóż, tytułowy bohater, wielokrotny zwycięzca organizowanego od lat Festynu Humoru spostrzega, iż ostatnimi czasy nie jest już śmieszny. Jego dowcipy znają już wszyscy w okolicy i trudno jest mu wymyślić coś nowego. Tymczasem kolejny Festyn Humoru ma się rozpocząć już za kilka dni, a Garfieldowi wyrasta poważny konkurent – Ramone, który nie dość, że jest zabawny, to jeszcze szarmancki, czym uwodzi Arlene, ukochaną Garfielda. Zdesperowany kocur wyrusza w poszukiwaniu źródła śmiechu. Według legendy, ten, który się z niego napije, stanie się niebywale śmieszny. Niezależnie od tego, ile prawdy kryje się w tej historii – Garfield chwyci się wszystkiego, byle tylko ponownie zwyciężyć w Festynie.
“Garfield – Festyn Humoru” został przygotowany z myślą o najmłodszych widzach. Świadczy o tym wszystko, od cukierkowej muzyki, poprzez nieskomplikowany humor i specyficzny rodzaj animacji, na bajecznej scenografii skończywszy. Niestety, chociaż film Marka Dippe reklamowany był jako wspaniała rozrywka dla całej rodziny, to starsi widzowie zaczynają się nudzić już po parunastu minutach seansu. Tak naprawdę humoru jest tu niewiele, a jeśli już, to stoi na takim poziomie, by zrozumiały go kilkuletnie dzieci – jest bardzo prosty (ale nie prostacki).
Kilka słów należałoby poświęcić wspomnianej animacji. Tak jak zostało powiedziane, jest ona dosyć osobliwa. Zarówno postacie, jak i otaczający świat sprawiają wrażenie, jak gdyby zostały wykonane z modeliny, a następnie powołane do życia na wielkim ekranie. Osobiście nie lubię tego typu “plastusiowej” animacji – jednak uznaję jej wprowadzenie za kolejny ukłon autorów filmu w stronę najmłodszych widzów.
Czy zatem “Garfield – Festyn Humoru” ma jakieś szczególne atuty, coś, co sprawiłoby, że warto wydać te kilkanaście złotych na bilet do kina? Owszem. Jego największą zaletą jest wspomniana prostota. “Festyn Humoru” to jedna z niewielu pojawiających się ostatnio w kinach grzecznych, pozbawionych przemocy bajek, idealnych dla kilkuletnich dzieci. Twórcy nie ustrzegli się przed kilkoma drobnymi wpadkami, które z łatwością dostrzegą dorośli widzowie, a którymi nie przejmą się w ogóle małolaty. Za przykład niech posłuży tytułowy festyn – Garfield prezentuje w nim zabawne skecze, zaś jego ukochana tańczy tango. Z jakiej racji tango znalazło się na Festynie Humoru? Co w nim zabawnego? Nie wiem do tej pory.
Ocena najnowszych kinowych przygód Garfielda do prostych nie należy. Z jednej strony film z pewnością przypadnie do gustu młodym widzom, z drugiej zaś mamy nudzących się dorosłych. “Festyn Humoru” to dobry wybór, jeśli zamierzamy udać się do kina z młodszym bratem lub siostrą, bądź własną pociechą. W innym wypadku seans okaże się stratą czasu.
Ocena: 3/10 (dla starszego widza); 6/10 (dla widzów młodszych)
Tytuł: Garfield – Festyn Humoru
Tytuł oryginału: Garfield’s Fun Fest
Kraj: USA, Korea Południowa
Data premiery: 2008
Czas projekcji: 79 minut
Reżyseria: Eondeok Han, Mark A.Z. Dippe
Scenariusz: Jim Davis
Obsada: Frank Welker, Tim Conway, Gregg Berger, Wally Wingert, Audrey Wasilewski
Tekst archiwalny. Recenzja opublikowana pierwotnie na łamach portalu Bestiariusz 31 maja 2009 roku.