Można dać się zwieść pozorom i obejrzeć najnowszy film Wojciecha Smarzowskiego w przekonaniu, że traktuje on – najogólniej rzecz ujmując – o codziennej pracy szeregowych polskich policjantów. Wystarczy jednak lepiej przyjrzeć się opowiedzianej w nim historii, by zrozumieć, iż za fasadą produkcji o mundurowych reżyser skrywa przygnębiający obraz rzeczywistości, u podstaw której leżą fałsz, obłuda i zakłamanie.
Fabuła “Drogówki” nie bez powodu dotyczy środowiska policjantów. Ci, od których na ogół oczekuje się dbania o bezpieczeństwo obywateli i strzeżenia prawa, u Smarzowskiego sami mają niemałe kłopoty z jego poszanowaniem. Chętnie przyjmują łapówki, piją na umór i biorą udział w ulicznych wyścigach, a od czasu do czasu – także w godzinach pracy – odwiedzają Bułgarki, świadczące przy wylotówkach usługi wiadomego rodzaju. Wyrastający na głównego bohatera “Drogówki” sierżant Ryszard Król również świętoszkiem nie jest, ale jest jedynym policjantem w swojej komendzie, o którym powszechnie wiadomo, że gardzi korupcją. Gdy w niejasnych okolicznościach ginie jeden z mundurowych, to właśnie na niego padają pierwsze podejrzenia. Pomimo, że dowody przeciwko niemu wydają się nie do obalenia, Król gotów jest zrobić wszystko, by oczyścić się z zarzutów. Poszukiwania prowadzą go na trop przestępczych powiązań na najwyższych szczeblach władzy.
“Drogówka” to mocne kino sensacyjne, momentami przeobrażające się w ciężki, przygnębiający dreszczowiec. Choć przez pierwszych kilkadziesiąt minut projekcji może się wydawać, że tym razem Smarzowski spuścił z tonu i zrezygnował z charakterystycznej dla siebie, depresyjnej maniery, to z każdą kolejną sceną wrażenie to słabnie. Z chwilą, gdy na Króla padają pierwsze oskarżenia, akcja nabiera tempa, a atmosfera zaszczucia staje się wręcz namacalna. Otoczony ze wszystkich stron wrogami i zdrajcami, główny bohater przekonuje się, że walcząc o prawdę należy być gotowym do poniesienia najwyższych ofiar. Napięcie towarzyszy widzowi przez cały seans, co jest także zasługą Mikołaja Trzaski, którego posępne kompozycje korespondują z nastrojem filmu. Warszawa w obiektywie Piotra Sobocińskiego zgoła różni się od stolicy, jaką mogliśmy nie tak dawno temu podziwiać w “Sępie” Eugeniusza Korina. Miejsce sterylnie czystych policyjnych komend u Smarzowskiego zajmują obskurne szatnie i zagracone sale przesłuchań, a sięgające chmur wieżowce ustąpiły miejsca nocnym klubom i burdelom. Co ciekawe, chociaż w przeciwieństwie do “Sępa”, film Smarzowskiego nie hołduje w żaden sposób hollywoodzkim standardom, to właśnie w “Drogówce” zobaczymy rewelacyjnie zrealizowany, zapierający dech pościg odbywający się na dachach warszawskich budynków.
Główna rola w “Drogówce” przypadła Bartłomiejowi Topie, świetnie znanemu chociażby z “Domu złego”, a który z powodzeniem dźwiga ciężar odtwórstwa głównego bohatera. Drugi plan wypada jednak równie dobrze. Smarzowski sięgnął w większości po sprawdzone nazwiska. Marian Dziędziel, Marcin Dorociński, czy Arkadiusz Jakubik to zaledwie kilku aktorów, występujących także w poprzednich produkcjach Smarzowskiego, a odznaczających się udanymi występami w “Drogówce”. Niezgorzej poradziły sobie panie. Julia Kijowska okazuje się bardzo przekonująca jako posterunkowa Madecka, a Izabela Kuna wiarygodnie wciela się w małżonkę Króla. Na osobne wyróżnienie zasługuje także Aleksandra Domańska. Rolą prostytutki Leny zadebiutowała ona w pełnometrażowej produkcji. Z próby tej Domańska wyszła obronną ręką.
Wojciech Smarzowski w “Drogówce” po raz kolejny prezentuje wysoki poziom artystycznego rzemiosła, do którego zresztą dawno już zdążył przyzwyczaić swoich widzów. Najnowszy film w jego reżyserii nie jest może dziełem na miarę “Róży” czy “Domu złego”, jednak z pewnością przypadnie do gustu każdemu miłośnikowi rzeczonych obrazów. Zwłaszcza, że wbrew pozorom w “Drogówce” wcale nie odżegnał się on od depresyjnej, mrocznej estetyki, dla wielu pozostającej głównym atutem jego twórczości.