Całe trzy lata musieli czekać polscy widzowie na kinową premierę „Valhalla Rising” Nicolasa Windina Refna. Czekaliby pewnie i dłużej, a mogliby się nawet nie doczekać, gdyby nie sukces, jaki odniosła w naszym kraju inna jego produkcja – „Drive”. Wcześniejszy film duńskiego reżysera, którego polski tytuł „Valhalla – Mroczny Wojownik” nijak ma się do oryginalnego, z pewnością spotka się z uznaniem widzów, ceniących produkcje nietuzinkowe, poetyckie, pozostawiające szerokie pole do indywidualnych interpretacji.
Przez długie lata Jednooki, milczący wojownik pozostawał jeńcem wrogiego plemienia. Zmuszany do uczestniczenia w krwawych walkach na śmierć i życie, pewnego razu szczęśliwie wyswobodził się. Zabiwszy swoich oprawców, Jednooki postanawia opuścić krainę, w której go zniewolono. W wędrówce towarzyszy mu chłopiec imieniem Are, świadek dokonanej przez wojownika masakry, a jednak gotowy zostać jego towarzyszem. W trakcie podróży spotykają grupę chrześcijańskich wojowników, podążających do Jerozolimy, by odzyskać Ziemię Świętą z rąk innowierców. Wyruszają z nimi na wspólną wyprawę. Tymczasem Jednooki prowadzi swoich kompanów w zupełne inne miejsce, niż było to pierwotnie zamierzone…
„Valhalla – Mroczny Wojownik” jest filmem bardzo nietypowym. Ci, którzy spodziewają się po nim wartkiej i dynamicznej akcji czy wciągającej, przygodowej opowieści okraszonej spektakularnymi efektami specjalnymi, zawiodą się. Nicolas Windin Refn przyzwyczaił swoją widownię do dzieł innego kalibru, a nie będzie przesadą stwierdzenie, iż „Valhalla – Mroczny Wojownik” to najbardziej ambitny utwór w jego dotychczasowym dorobku. To film z rodzaju tych, w których widz delektuje się każdą osobną sceną, każdym ujęciem i każdą wypowiedzianą przez bohaterów kwestią, podziwiając niezwykłą oprawę wizualną i doszukując się ukrytych między obrazami i słowami znaczeń.
Dla niektórych „Valhalla – Mroczny Wojownik” będzie po prostu filmowym eksperymentem, w którym estetyka bierze górę nad treścią. Można w nim jednak odnaleźć pytania o człowieczeństwo i o to, co je konstytuuje, a także refleksje dotyczące natury dobra i zła. Liczne są nawiązania do rozmaitych religii, czy to mitologii skandynawskiej, czy wiary chrześcijańskiej, choć obierając jedną z możliwych dróg interpretacji, można dojść do wniosku, iż Refn umieszcza w swoim dziele krytykę religii jako takiej. Podobne problemy kino gościło już wielokrotnie, jednak w przypadku „Valhalli” zostały one przedstawione w nad wyraz subtelny, a zarazem intrygujący sposób.
Kluczową postacią w filmie Refna jest tytułowy wojownik, zwany Jednookim. Widz ma możliwość zaobserwować zachodzącą u tej postaci diametralną przemianę. Jak stwierdził w jednym z wywiadów reżyser, główny bohater “ze zwierzęcia staje się wojownikiem, z wojownika bogiem (…), a na końcu staje się człowiekiem”. Fakt, że przez cały czas trwania projekcji Jednooki nie odzywa się ani słowem, a jedynym zdolnym przemawiać w jego imieniu jest mały chłopiec, Are, również nie pozostaje bez wpływu na to, jak należy interpretować dzieło Duńczyka. Całości dopełnia gra Madsa Mikkelsena, który uczynił z głównego bohatera postać charyzmatyczną i pełną tajemnic, zaś kilkunastoletni Maarten Stevenson również stanął na wysokości zadania.
Niezależnie od przedstawianej przez film treści, „Valhalla – Mroczny Wojownik” prezentuje bardzo wysoki poziom wykonania. Dotyczy to między innymi zdjęć Mortena Soborga, który umiejętnie sfilmował poszczególne sceny, uwydatniając jednocześnie piękno szkockich gór, gdzie powstawała produkcja. Chociaż scen batalistycznych w „Valhalli” nie uświadczymy, to te walki, które jednak się w filmie pojawiają, robią pozytywne wrażenie, zwłaszcza przez wzgląd na ich naturalizm. Przygotujcie się zatem na obrazy roztrzaskiwanych czaszek czy rozpruwanych korpusów, choć to tylko niektóre z przykładów występującego w dziele Refna okrucieństwa – które jednak znalazło się w nim nie bez uzasadnienia. Ostatecznie, należy wspomnieć także o muzyce, która w „Valhalli” odgrywa dużą rolę. Twórcy są oszczędni w jej wykorzystaniu, a w większości scen panuje cisza. Jednak gdy już kompozycje są odtwarzane, nigdy nie dzieje się to bezcelowo. Zarówno przedstawiane obrazy (wspomniane okrucieństwo, ekran zachodzący czerwienią w kluczowych momentach), jak i utwory muzyczne tworzą wraz z treścią filmu integralną, uzupełniającą się całość, niekiedy podkreślając te fragmenty, które wydają się być najbardziej istotne z perspektywy interpretacji utworu.
„Valhalla – Mroczny Wojownik” to nie jest film dla każdego. Niżej podpisany miał okazję się o tym przekonać, widząc, jak salę kinową jeszcze przed zakończeniem seansu opuszczały niemałe grupki tych, którzy zdecydowali się na obejrzenie dzieła Refna na wielkim ekranie. „Valhalla – Mroczny Wojownik” to film z rodzaju tych, które wymagają od widza pełnej koncentracji od pierwszej do ostatniej minuty seansu, gdyż każdy drobny sygnał, znak czy ujęcie, mogą się okazać kluczowe w przypadku próby interpretacji dzieła. Wszyscy, którzy lubują się w podobnych wyzwaniach, rzucanych im przez filmowych twórców, opuszczą kino usatysfakcjonowani.
Ocena: 8/10
Tytuł: Valhalla – Mroczny Wojownik
Tytuł oryginału: Valhalla Rising
Kraj: Dania, Wielka Brytania
Data premiery: 2009
Czas projekcji: 90 minut
Reżyseria: Nicolas Winding Refn
Scenariusz: Nicolas Winding Refn, Roy Jacobsen
Obsada: Mads Mikkelsen, Maarten Stevenson, Ewan Stewart, Gary Lewis, Alexander Morton
Tekst archiwalny. Recenzja opublikowana pierwotnie na łamach portalu Bestiariusz 3 lutego 2013 roku.