Śmierć pogan się nie ima – recenzja filmu „Czarna śmierć”

paź 24, 2025 | Sala kinowa

Miłośnicy średniowiecza nie są w ostatnim czasie rozpieszczani przez filmowców. Dobre filmy, których akcja byłaby osadzona w ich ulubionej historycznej epoce, stanowiły na przestrzeni minionych kilku lat towar mocno deficytowy. „Czarna śmierć” w reżyserii Christophera Smitha należy do nielicznych wyjątków.

„Czarna śmierć” przenosi nas do średniowiecznej Anglii, a dokładniej do 1348 roku, kiedy wybucha tam pierwsze ognisko epidemii dżumy. Zaraza błyskawicznie zbiera śmiertelne żniwo, ale okazuje się, że morowe powietrze w cudowny sposób nie zabija mieszkańców pewnej położonej na odludziu wioski. Z misją zbadania sprawy, na polecenie biskupa, wyrusza ekspedycja kierowana przez gorliwego, chrześcijańskiego rycerza, imieniem Ulric. Wśród jej członków jest także Osmund, mnich, który decyduje się na udział w wyprawie, mając nadzieję, że dotarłszy do celu, odnajdzie swoją zaginioną ukochaną – Averill. Wcześniej jednak będzie musiał przeżyć konfrontację z zamieszkującymi osadę barbarzyńskimi wyznawcami pogańskich bożków.

Christopher Smith, wcześniej znany polskiemu widzowi między innymi z produkcji „Lęk” czy „Piąty wymiar”, nie dysponował przy kręceniu „Czarnej śmierci” takim budżetem, jak ma to miejsce w przypadku czołowych hollywoodzkich twórców. Jednak pomimo niewielkiego rozmachu produkcji, kolejny raz potwierdził, że mając do wykorzystania stosunkowo nieduże środki, z powodzeniem można tworzyć filmy zajmujące i oryginalne, które na tle efekciarskiej i nastawionej raczej na spektakularne widowisko konkurencji, odznaczają się niebanalnym ujęciem tematu.

Tytuł filmu mógłby sugerować, że osią fabuły i kluczowym jej elementem będzie rzeczona epidemia dżumy. Tymczasem zaraza nie odgrywa tu wiodącej roli, będąc tłem dla konfrontacji pomiędzy zaborczymi chrześcijanami, usilnie krzewiącymi wiarę w Chrystusa tam, gdzie jej się otwarcie nie chce, a zadziornymi poganami, gotowymi zrobić wszystko, by zachować swoje wierzenia w niezmienionym kształcie. Oryginalność Smitha polega tu przede wszystkim na tym, iż w przeciwieństwie do wielu innych hollywoodzkich twórców podejmujących zbliżone tematy, nie próbuje stawiać się w roli arbitra konfliktu; wydaje się, że była to optymalna decyzja. Dołączając do grona filmowców, którzy w swoich dziełach krytykowali średniowieczną hegemonię Kościoła i wytykali mu szerzenie chrześcijaństwa krwią i żelazem, zwyczajnie popadłby w banał. Gdyby zaś odważył się mówić o niej z uznaniem bądź zrozumieniem, niechybnie już na starcie zebrałby negatywne oceny ze strony „światłej” i „wyzwolonej” części krytyki. Smith nie szafuje w tych kwestiach werdyktami, pozostawiając wszelkie podobne kwestie indywidualnej ocenie oglądającego.

„Czarna śmierć” to także dobrze zagrany film. Jedną z wiodących ról dostał Sean Bean, znany miłośnikom fantastyki chociażby z roli Boromira w jacksonowskiej ekranizacji „Władcy Pierścieni”. W „Czarnej śmierci” jako Ulrich spisuje się bez zarzutu, choć bywają momenty, że kreacja, którą powołał do istnienia, zanadto przypomina właśnie rzeczonego Boromira. Nie licząc jednak Seana Beana, w składzie obsady nie uświadczymy żadnego z rozchwytywanych w ostatnim czasie hollywoodzkich aktorów. Mimo to trudno narzekać na jakość ich gry. Eddie Redmayne, jako Osmund, na którym przez większość czasu koncentruje się akcja, dobrze odnajduje się w roli młodego mnicha, równie zagubionego, co zdeterminowanego, by osiągnąć postawiony sobie cel. Dobrze spisali się odtwórcy drugiego planu. Osobne słowa uznania należą się Carice van Houten. Holenderska aktorka, jako wyniosła i bezlitosna Langiva, imponuje w filmie Smitha zarówno aktorskim warsztatem, jak i oryginalną aparycją.

Do atutów „Czarnej śmierci” zaliczyć należy ponadto zdjęcia Sebastiana Edschmida. Praca kamery jest dynamiczna, a sceny, w których zdecydowano się na kręcenie „z ręki”, zostały sfilmowane z nieczęsto spotykanym kunsztem. Z dobrej strony pokazali się też specjaliści od scenografii, czego nie można powiedzieć jednak o kostiumach, gdyż wiele z nich wyraźnie nie przystaje do epoki, w której toczy się akcja filmu.

„Czarna śmierć” przeszła wśród krytyki bez większego echa, choć u widzów budziła często skrajne opinie. Film Christophera Smitha z pewnością nie zostanie przez nikogo uznany za arcydzieło w swojej klasie. Niemniej posiada kilka niezaprzeczalnych atutów, takich jak solidne aktorstwo, dobre zdjęcia oraz ciekawa tematyka, dla której tytułowa epidemia Czarnej Śmierci stanowi tylko pewien historyczny kontekst. Czas poświęcony tej produkcji nie będzie stracony. Zwłaszcza jeśli jest się sympatykiem epoki średniowiecza.

Ocena: 7/10

Tytuł: Czarna śmierć

Tytuł oryginału: Black Death

Kraj: Wielka Brytania, Niemcy

Data premiery: 2010

Czas projekcji: 97 minut

Reżyseria: Christopher Smith

Scenariusz: Dario Poloni

Obsada: Sean Bean, Eddie Redmayne, John Lynch, Carice Van Houten, Kimberley Nixon

Tekst archiwalny. Recenzja opublikowana pierwotnie na łamach portalu Bestiariusz 29 sierpnia 2013 roku.

Damian Bartosik

Bloger i autor

Książki towarzyszą mi, odkąd pamiętam. Uwielbiam je nie tylko czytać i analizować, ale także otaczać się ich fizycznym pięknem. Życie bez szelestu przewracanych kartek i zapachu pożółkłych stronic straciłoby wiele ze swojego uroku. Chętnie podzielę się z Wami swoją pasją.

Najnowsze artykuły

Pokoje

Biblioteka

Sala kinowa

Pokój gier

Gabinet

Salon

Lamus

Zapisując się do newslettera akceptuję postanowienia Polityki prywatności

Śledź mnie

Przeczytaj również

Przemoc po europejsku – recenzja filmu „Blady strach”

Przemoc po europejsku – recenzja filmu „Blady strach”

Ostatnie lata przyniosły fanom horroru wiele godnych odnotowania filmów, choć większość z nich powstała bądź w Stanach Zjednoczonych, bądź w odległej Azji. Kino grozy na Starym Kontynencie, choć posiada grono silnych reprezentantów, nadal nie ma się tak, jak można by...