Szostak Wit – Chochoły

cze 12, 2024 | Aktualności

Nietrwałe fundamenty Wit Szotak?

Brzmi jak obietnica dobrej lektury. Autor „Wróżenia z wnętrzności”, „Stu dni bez słońca” i „Wichrów Smoczogór” wielokrotnie udowadniał, że książki wychodzące spod jego pióra można brać w ciemno. Nie inaczej ma się sprawa z „Chochołami”, otwierającymi Trylogię Krakowską. Książka o której mowa została wydana już w 2010 roku nakładem wydawnictwa Lampa i Iskra Boża, jednak przed kilkoma tygodniami została wznowiona przez znacznie lepiej znany w fantastycznym światku Powergraph.

Tym razem Wit Szostak proponuje nam historię rodziny Chochołów, zamieszkujących od pokoleń jedną z krakowską kamienic. Nie jest to jednak zwyczajna kamienica. Jej mieszkańcy, a jest ich ponad dwudziestu, zwą ją Domem. Nie mają przed sobą żadnych tajemnic, drzwi od poszczególnych pomieszczeń, łącznie z prywatnymi pokojami, nie są zamykane na klucz. Podobnie rzecz się ma z mieszczącą się na najwyższej kondygnacji rodzinną kaplicą, a także zlokalizowanymi w podziemiach budynku grobowcami, w których spoczywają przodkowie.

Rodzina jest zgrana, trzyma się razem, wspiera w trudnych momentach, wspólnie celebruje i pielęgnuje tradycje. Opowieść rozpoczyna się w momencie przygotowań do świąt Bożego Narodzenia, obchodzonych tak, jak zwykło się to robić w tradycyjnych polskich domach. Mieszkańcy Domu nie wiodą sielankowego życia. Ojciec narratora, którego nie poznajemy z imienia, od dłuższego czasu pozostaje w śpiączce i nie ma większych nadziei, że kiedykolwiek się przebudzi. Na domiar złego jego ekscentryczny brat, Bartłomiej, jakiś czas temu zniknął i nie daje znaków życia, co doprowadza matkę na skraj rozpaczy.

Przeżywane trudności na pozór umacniają rodzinne więzy, jednak do czasu. Wszystko ulega zmianie, kiedy krótko po Bożym Narodzeniu umiera babcia Maria. Na wierzch wychodzą rodzinne brudy, głęboko skrywane żale i niechęci. Wraz z babcią Marią powoli umiera idea Domu, pewne fundamentalne zasady, do których jeszcze nie tak dawno stosowali się wszyscy Chochołowie. Granice i świętości, które niegdyś wydawały się nieprzekraczalne, są brutalnie łamane.

To, co do tej pory było oczywiste i niepodważalne, teraz staje ogniu w krytyki. Stary świat Chochołów odchodzi w niepamięć, a wraz z Domem rozpadowi, i to w sensie dosłownym, ulega sam Kraków. Opowieść poznajemy z perspektywy bezimiennego narratora, mieszkańca Domu, który zwierza się czytelnikowi ze swoich najgłębszych emocji związanych z zachodzącymi w Domu i Krakowie zdarzeniami.

Główny bohater nie jest postacią mającą większy wpływ na ich bieg. Wręcz przeciwnie, sprawia wrażenie ogarniętego marazmem, biernego uczestnika wydarzeń. Sama historia rozwija się niespiesznie, dość wspomnieć, że Wigilia i święta Bożego Narodzenia opisane są na niemal dwustu stronach, a narrator pozwala sobie na liczne retrospekcje, dygresje i komentarze, niespiesznie wprowadzając odbiorcę w krąg rodzinnych historii i wzajemnych zależności.

Poczesne miejsce w sali kominkowej zajmują starcy, nota bene jako jedni z ostatni dowiadujący się, że w Domu dzieje się coś złego. Są rodzinni ekscentrycy, Andrzej – złota rączka, jest ciotka Magda, która nie wychyla się zanadto, ale ma do powiedzenia dużo więcej, niżby się początkowo wydawało, jest rodzinny skarbnik… każdy pełni tu swoją funkcję, Dom przez długi czas funkcjonuje sprawnie, jak porządnie naoliwiona maszyna.

Z tej perspektywy starsze pokolenie jawi się jako to, które stanowi spoiwo rodziny, to ostatnie ogniwa łącząca krewnych ze sobą. Główny bohater nie ma wątpliwości, że krewni pochodzącej z gór babci Marii, którzy przybywają na jej pogrzeb, zarazem na zawsze żegnają się już z rodziną Chochołów.

Interpretacja historii „Chochołów” nie jest prosta i jednoznaczna, co od zawsze cechuje dobrą prozę i od zawsze cechuje prozę Szostaka. Można ją odbierać jako obalenie mitu o rodzinie, jako pokazanie fałszu, kryjącego się za rodzinnymi więzami, ale dużo bardziej prawdopodobne wydaje się, że w przejaskrawiony sposób pokazano tu zjawisko przechodzenia w niepamięć wielopokoleniowego modelu domu i rodziny, ustępujących rodzinie zatomizowanej, mającej ze sobą styczność tylko incydentalnie, której członków nie wiążą autentyczne, silne więzy.

Czytelne jest też przesłanie o ulotności tego, co nas otacza; o tym jak dynamicznie zachodzą pewne zmiany, jak rewolucyjne zmiany potrafią zburzyć dawny, częstokroć dużo lepszy, uświęcony tradycją porządek rzeczy; o tym jak upadają fundamenty pewnych podstawowych struktur, a w ich miejsce wchodzi nowy ład, poprzedzony jednak – jak to zwykle bywa – prawdziwym chaosem.

Obserwujemy to u Szostaka zarówno w wymiarze mikro, w obrębie jednej rodziny, ale też makro, bo na o wiele większą skalę na przykładzie całego miasta. Tak jak podziału Domu chcą jego mieszkańcy, tak podziału swojej małej Ojczyzny żądają ostatecznie Krakowiacy i jak nietrudno się domyślić – rewolucja wymaga ofiar, zjadając po drodze własne dzieci.

Spomiędzy wersów powieści wyraźnie wyłania się wniosek, że rozpadowi podstawowych, realnych wspólnot, takich jak rodzina, towarzyszy rozpad wspólnot znacznie większych, łączących liczniejsze grupy ludzi, by nie użyć szumnie brzmiącego słowa: społeczeństwo. Niezależnie od głębi swojej treści, „Chochoły” urzekają także formą.

Szostak jak mało który polski pisarz niemal doskonale posługuje się piórem, język powieści bywa niemalże poetycki, a w licznych retrospekcjach i opisach postaci oraz zastanych sytuacji narrator ucieka się do metafor i obrazowych porównań. Wyjątkowego poziomu literackiego rzemiosła autor dowodził już niejednokrotnie i ktokolwiek miał styczność jego dotychczasowymi dziełami, wie czego się spodziewać.

Styl Szostaka ewoluuje, nie zmienia się jednak u swoich fundamentów; dużo w tej prozie poetyckości i wędrówek w głąb duszy bohaterów, uderza melancholijny nastrój towarzyszący lekturze. „Chochołów” nie czyta się jednak lekko, nie jest to też powieść na jedno posiedzenie i to nie tylko z racji imponującej objętości. Trzeba dać sobie na tę książkę czas, i to nie tylko na jej czytania. Utwór Szostaka to jedno z tych dzieł, którego się nie czyta, a doświadcza, w najlepszym tych słów znaczeniu. Przygoda z „Chochołami” nie kończy się wraz z ostatnią stroną, tu ostatnia kartka otwiera dopiero pole do indywidualnych interpretacji i refleksji nad zakończoną lekturą. Warto się z nią zmierzyć, bo książka długo nie daje o sobie zapomnieć.

Damian Bartosik

Bloger i autor

Książki towarzyszą mi, odkąd pamiętam. Uwielbiam je nie tylko czytać i analizować, ale także otaczać się ich fizycznym pięknem. Życie bez szelestu przewracanych kartek i zapachu pożółkłych stronic straciłoby wiele ze swojego uroku. Chętnie podzielę się z Wami swoją pasją.

Najnowsze artykuły

Pokoje

Biblioteka

Sala kinowa

Pokój gier

Gabinet

Salon

Lamus

Zapisując się do newslettera akceptuję postanowienia Polityki prywatności

Śledź mnie

Przeczytaj również

Nowe przygody Jimmy’ego Rooka – recenzja książki „Ciemnia”

Nowe przygody Jimmy’ego Rooka – recenzja książki „Ciemnia”

Niewielu jest twórców, którzy potrafią tworzyć równie dobre powieści grozy, jak Graham Masterton. Jednak, podobnie jak wielu innym, jemu także zdarzają się wypadki przy pracy. Jednym z nich jest "Ciemnia". Jest to kolejna, szósta już powieść, której bohaterem jest Jim...