Trochę Mad Max, trochę The Purge – recenzja filmu „Zwykli obywatele”

paź 18, 2025 | Sala kinowa

Dobrych filmów w klimacie postapokaliptycznym w ostatnich latach szuka się raczej ze świeczką. Sympatycy tej konwencji nie są specjalnie rozpieszczani przez twórców, stąd nawet produkcje takie jak „Zwykli obywatele” – niezbyt reklamowane, o niewygórowanym budżecie i reżyserowane przez filmowców o niewiele mówiących nazwiskach, jawią się jak przysłowiowy rak na bezrybiu.

„Zwykli obywatele” przenoszą widza do Stanów Zjednoczonych niedalekiej przyszłości. Film otwiera sekwencja z samolotami lecącymi nad niemal całym krajem i rozpylającymi trujący, czarny dym. Jak sugeruje radiowy spiker, który przez cały czas projekcji będzie pełnił funkcję dyskretnego narratora, elity postanowiły nacisnąć guzik z napisem „Reset”, doprowadzając do śmierci milionów Amerykanów i powodując chaos w całym państwie. W następstwie upadku znanej dotychczas cywilizacji, władzę w kraju przejmują grupy przestępcze. Szerzy się anarchia i chaos, a rodziny rozdzielone po całych Stanach w panice próbują dostać się do swoich bliskich.

W takich oto okolicznościach poznajemy Ninę i Marka, młode małżeństwo, przeżywające właśnie poważny kryzys w związku. Tragiczne wydarzenia, jakie nawiedziły kraj, miały miejsce w przededniu ich rozwodu. Nina postanawia udać się do swoich rodziców w Milwaukee, ale Mark nie zamierza pozostawić jej samej na pastwę losu. Decydując się na wyprawę, nie przypuszczają nawet, jak wielu niebezpieczeństwom będą musieli stawić czoła.

Realia świata przedstawionego, jak na postapokalipsę, w pewnych kwestiach są tu dość osobliwe. Chaos, jaki spowodował zorganizowany przez elity reset, miał miejsce na tyle dawno, że w niektórych miejscach zapanował głód i ludzie nie stronią od kanibalizmu i z apetytem wcinają bliźnich w ramach rodzinnych obiadków. Z drugiej strony – na tyle niedawno, że ciągle jako tako funkcjonuje elektryczność, a puszkowane napoje (zapewne produkowane jeszcze w jako tako normalnych czasach) ciągle są jeszcze w miarę łatwo dostępne. Niektóre tereny zostały całkowicie przejęte przez gangi, zaprowadzające swoje brutalne porządki. Na innych, próbując zachować pozory normalności, ludzie koszą trawniki, strzygą tuje i co ranek pozdrawiają się serdecznie. Jednak kiedy wymaga tego sytuacja, stają ramię w ramię w obronie swoich domostw.

Jednocześnie wartość życia ludzkiego życie bardzo się zdewaluowała i w nowej, postapokaliptycznej rzeczywistości dorobienie się dodatkowego otworu w głowie jest znacznie prostsze, niż kiedykolwiek wcześniej. Młode, urodziwe kobiety takie jak Nina, w oczach większości gangusów uchodzą za wyjątkowo cenny towar i Mark musi się sporo natrudzić, by zapewnić małżonce jako takie bezpieczeństwo. Podroż małżeństwa biegnie przez rozmaite mniej lub bardziej dziwaczne miejsca, a w każdym czyhają inne zagrożenia. Gang Hazardzistów upodobał sobie na przykład organizowanie zakładów bukmacherskich w grach, w których stawką jest ludzkie życie. Scena rosyjskiej ruletki należy zdecydowanie do najlepszych, jakie film ma do zaoferowania! Innym razem Nina i Mark trafiają na Nathana, który próbuje wieść z rodziną względnie normalne życie, ale jak się okazuje, familia ma dość nietypowe upodobania kulinarne. Równolegle, niemal przez cały film ciągnie się wątek Betsy, należącej do Wisienek – organizacji zrzeszającej kobiety, które umyśliły sobie, że za nawiedzające Amerykę nieszczęścia odpowiadają przede wszystkim mężczyźni i postawiły sobie za punkt honoru odegrać się na samcach. Poza tym, Nina i Mark uciekają przed ostrzałem ze snajperek, biorą udział w desperackich pościgach, a na koniec przedstawienia doprowadzają do wielkiej konfrontacji z tymi, którym w trakcie swojej wędrówki pozachodzili za skórę. Jest w tym wszystkim trochę nonsensów, jak kule cudownie omijające bohaterów, czy skuteczny odpór dawany doświadczonym bandziorom przez kilku niespecjalnie potrafiących obchodzić się z bronią świeżaków – ale cóż z tego, skoro oglądanie tego wszystkiego sprawia zwyczajnie sporo frajdy?

W „Zwykłych obywatelach” nie zobaczymy w niczyim wykonaniu popisu wyśmienitego aktorstwa, ale nie można powiedzieć, by ten element filmu budził negatywne emocje. Nieco słabiej od reszty obsady prezentuje się Tyler Hoechlin, odtwórca roli Marka, którego scenariusz stawia zdecydowanie w cieniu filmowej małżonki, w którą bardzo dobrze wcieliła się Kate Bosworth. Drugi plan również wypada przyzwoicie: Lance Riddick w roli Nathana cechuje się odpowiednią charyzmą, a oglądanie Dany Gourrier jako rozhisteryzowanej ganguski Wandy to czysta przyjemność.

Zanim Mike P. Nelson zasiadł za kamerą „Zwykłych obywateli”, nakręcił wcześniej zaledwie jeden pełnometrażowy i niezbyt dobrze przyjęty film grozy – „Summer School”. Reżyser najwyraźniej wyciągnął wnioski z pracy nad poprzednim obrazem i tym razem zaproponował widzom sprawny montażowo, przyjemny dla zmysłów film, którym wprawdzie Ameryki nie odkrywa, ale pozwoli miłośnikom postapokalipsy spędzić niezobowiązujące półtorej godziny w towarzystwie obrazu w ich ulubionej konwencji.

Ocena: 6/10

Tytuł: Zwykli obywatele
Tytuł oryginału: The Domestics
Kraj: USA
Data premiery: 2018-06-28
Czas projekcji: 95 minut
Reżyseria: Mike P. Nelson
Scenariusz: Mike P. Nelson
Obsada: Tyler Hoechlin, Kate Bosworth, Lance Reddick, Sonoya Mizuno, Dana Gourrier

Damian Bartosik

Bloger i autor

Książki towarzyszą mi, odkąd pamiętam. Uwielbiam je nie tylko czytać i analizować, ale także otaczać się ich fizycznym pięknem. Życie bez szelestu przewracanych kartek i zapachu pożółkłych stronic straciłoby wiele ze swojego uroku. Chętnie podzielę się z Wami swoją pasją.

Najnowsze artykuły

Pokoje

Biblioteka

Sala kinowa

Pokój gier

Gabinet

Salon

Lamus

Zapisując się do newslettera akceptuję postanowienia Polityki prywatności

Śledź mnie

Przeczytaj również

Przemoc po europejsku – recenzja filmu „Blady strach”

Przemoc po europejsku – recenzja filmu „Blady strach”

Ostatnie lata przyniosły fanom horroru wiele godnych odnotowania filmów, choć większość z nich powstała bądź w Stanach Zjednoczonych, bądź w odległej Azji. Kino grozy na Starym Kontynencie, choć posiada grono silnych reprezentantów, nadal nie ma się tak, jak można by...