“Blade – Wieczny Łowca” to jeden z tych horrorów science-fiction, które kojarzą się jeszcze z niezapomnianą epoką wypożyczalni VHS. Oparty na popularnej serii komiksowej wydawanej przez Marvela, swojego czasu emocjonował pokolenie dzisiejszych trzydziesto- i czterdziestolatków. Czy przetrwał próbę czasu?
Tytułowy bohater jest w połowie wampirem, a w połowie człowiekiem. Matka Blade’a została przed laty ukąszona przez krwiopijcę Deacona Frosta, kiedy była w ostatnim miesiącu ciąży. Chłopiec został szczęśliwie uratowany, a po jakimś czasie zorientowano się, że ze względu na swoją przeszłość, posiada wrodzoną odporność na ugryzienia wampirów. Celem, jaki obiera sobie w życiu Blade, jest uwolnienie świata od zagrożenia z ich strony. W tym ambitnym zadaniu Blade’a wspiera siedzący w tym fachu od lat trener.
“Blade” jest filmem utrzymanym w mrocznym, nieco dystopijnym klimacie. Większość scen nakręcono w budynkach i wieżowcach, oraz – co zrozumiałe – niemal zawsze pod osłoną nocy. Nastrój jest bardzo podobny do tego, który czuło się, czytając komiksowy pierowzór. Dzieje się tak nie tylko za sprawą scenografii, ale i aktorów, którzy znakomicie odgrywają plejadę przerysowanych, niekiedy do granic karykaturalności, bohaterów. Charyzmatyczny i utrzymujący kamienną twarz Wesley Snipes to wymarzony wręcz odtwórca głównego bohatera, który doskonale odnalazł się w roli łowcy wampirów. Ale choć Snipes gra tu pierwsze skrzypce, to koniecznie trzeba wspomnieć o pozostałych członkach obsady. Stephen Dorff w roli Deacona Frosta, Kris Kristofferson jako Abraham Whistler czy N’Bushe Wright radzą sobie w swoich rolach bardzo dobrze i stworzyli na planie dobrze funkcjonujący zespół.
Komiksowy rodowód “Blade’a” widać także na przykładzie licznych walk i starć, które głównemu bohaterowi przychodzi toczyć z setkami krwiożerczych przeciwników. Protagonista w pojedynkę rozstrzeliwuje lub ćwiartuje mieczem wszystko, co nawinie mu się na ostrze, sprawiając wrażenie niemal niezniszczalnego. Jednak nawet on ma słaby punkt – raz na jakiś czas musi zażywać surowicę. Gdyby tego nie robił, jego przemiana mogłaby się dokonać bez przeszkód i stałby się wampirem już na stałe. Poza tym, Blade w końcu trafi na godnego siebie przeciwnika. Finałowe starcie to wizualny majstersztyk i hołd w kierunku komiksowego pierwowzoru. Mamy tu odcinanie kończyn i ich cudowne odrastanie, oddzielanie tułowia od nóg i kilka totalnie nieoczekiwanych zwrotów akcji. Walki, na czele z tą końcową, wyglądają bardzo efektownie, podobnie jak i same wampiry, choć sposób, w jaki twórcy wyobrażają sobie “śmierć” wampirów jest nieco groteskowy – pokonany krwiopijca nagle zmienia się w szkielet i zwyczajnie znika. Co więcej, czasami ciała wrogów Blade’a zwyczajnie wybuchają, co wygląda dość groteskowo. Jakkolwiek “Blade – Wieczny Łowca” zawiera mnóstwo scen walk, to twórcy dołożyli starań, by były one niemal całkowicie bezkrwawe.
W poczet zalet filmu Norringtona należy zaliczyć także muzykę. Na ścieżkę dźwiękową do “Blade’a” składają się utwory z różnych gatunków, począwszy przez hip-hop, poprzez rock, na dynamicznym techno skończywszy. Co ciekawe, najbardziej rzucają się w uszy właśnie kawałki elektroniczne i wbrew temu, co mogłoby się wydawać, techno-muzyka świetnie komponuje się z tym co widać na ekranie, zwłaszcza w scenach walk.
“Blade: Wieczny Łowca” to klasyk, z którym powinni zapoznać się w pierwszej kolejności sympatycy marvelowskiego komiksu z łowcą wampirów w roli głównej. Jednak nieznajomość pierwowzoru nie stanowi większej przeszkody, by dobrze bawić się podczas seansu. Inspirowana nim obrana przez twórców estetyka na pewno nie wszystkim przypadnie do gustu, ale jeśli czujecie, że mroczna, efektowna sieczka z wampirami w roli głównej i do tego w rytm dobrej muzyki, to coś dla was – to czasu spędzonego przy “Wiecznym Łowcy” na pewno nie uznacie za zmarnowany.
Ocena: 7/10
Tytuł: Blade – Wieczny Łowca
Tytuł oryginału: Blade
Kraj: USA
Czas projekcji: 120 minut
Data premiery: 1999-01-29
Reżyseria: Stephen Norrington
Scenariusz: David S. Gover
Obsada: Wesley Snipes, Stephen Dorff, Kris Kristofferson, N’Bushe Wright
Tekst archiwalny. Recenzja opublikowana pierwotnie na łamach portalu Bestiariusz 4 sierpnia 2006 roku.