Cykl “Piła” to swojego rodzaju fenomen. Pierwsza część, nakręcona w 2004 roku przez Jamesa Wana, odniosła nieoczekiwany sukces i szybko doczekała się dwóch kontynuacji. Mimo, że kolejne odsłony “Piły” były znacznie słabsze od poprzednich, film się sprzedawał. A doskonale znamy przecież zasady rządzące Hollywoodem – jeśli coś się sprzedaje, należy eksploatować dopóki, dopóty przynosi zyski. Wszystko wskazuje na to, że myśl ta przewodziła twórcom także podczas kręcenia czwartej części.
Jigsaw i Amanda nie żyją. Dwóch agentów FBI – Strahm i Perez, oraz detektyw Kerry, próbują rozwiązać zagadkę ich morderstwa. W trakcie śledztwa docierają do żony Jigsawa. Zdobywają informacje na temat przemian, jakie zachodziły w osobowości mordercy, oraz jego dawnych i przyszłych ofiar. W tym samym czasie oficer SWAT imieniem Rigg ma dziewięćdziesiąt minut, by rozwiązać serię łamigłówek. Jeśli tego nie zrobi, poniesie śmierć.
Wszystko stoi tutaj na zaskakująco niskim poziomie. Zawiedli przede wszystkim scenarzyści. Mimo, że ich dzieło pozbawione jest dziur i niedopowiedzeń, to przedstawiona tu historia po jakimś czasie zaczyna po prostu nudzić. W żadnej z poprzednich części “Piły” nie było miejsca na nudę – widz przejmował się losem bohaterów, a historia przedstawiona w scenariuszu ciekawiła od początku do końca. Tymczasem oglądanie “Piły IV” jest doświadczeniem nad wyraz nużącym. Winą za to można w dużej mierze obarczyć aktorów. Jedynie dwóch stanęło na wysokości zadania i przyzwoicie odegrało swoje role. Pierwszy z nich to oczywiście Tobin Bell, który w roli Jigsawa był najmocniejszym punktem obsady we wszystkich dotychczasowych odsłonach “Piły”. Nie inaczej jest tym razem. Trudno mieć też jakiekolwiek zarzuty wobec Scotta Pattersona, który jako agent Strahm wydał mi się dość przekonujący. Niestety, w grze pozostałych aktorów dostrzegłem całą masę zgrzytów i niedociągnięć. Niektórzy, jak na przykład Athena Karkanis, wypadli mimo wszystko całkiem przyzwoicie, inni zaś beznadziejnie, czego najlepszym przykładem jest Lyriq Bent, czyli filmowy Rigg. Od zdecydowanie lepszej strony pokazał się on w poprzednich częściach “Piły”, gdzie rola Rigga w scenariuszu była dużo mniej znacząca.
Niestety, “Piła IV” sprawdza się kiepsko także jako horror. Zgodnie z przewidywaniami, seria o Jigsawie przeobraża się stopniowo w mroczny thriller. Mocny, ciężki i ociekający brutalnością, ale jednak thriller, gdyż jakichkolwiek scen mogących przyprawić widza lęk w najnowszej “Pile” zwyczajnie nie ma. Jest za to duża doza sadyzmu i brutalności, które mogą obrzydzić nawet najbardziej wytrzymałego widza. Jednym z mocniejszych obrazów w “Pile IV” jest sekcja zwłok Jigsawa. Oglądając ją, musiałem kilkakrotnie odwracać wzrok od ekranu, by powstrzymać odruchy wymiotne. Dawno nie widziałem czegoś równie ohydnego. Za to miłośnicy podobnych widoków z pewnością będą wniebowzięci.
Miałem nadzieję, że czwarta część “Piły” dokona przełomu w serii, która z każdą kolejną odsłoną stawała się coraz słabsza. Tymczasem poziom cyklu o Jigsawie nieustannie się obniża. W przygotowaniu jest “Piła V”. Mimo wszystko, pozostaję jednak optymistą. Liczę, że następna część będzie lepsza od tej, którą miałem okazję dzisiaj zobaczyć. Bo trudno o stworzenie większego gniota niż “Piła IV”.
Ocena: 2/10
Tytuł: Piła IV
Tytuł oryginału: Saw IV
Kraj: USA, Kanada
Data premiery: 2007
Czas projekcji: 95 minut
Reżyseria: Darren Lynn Bousman
Scenariusz: Patrick Melton, Marcus Dunstan
Obsada: Tobin Bell, Costas Mandylor, Scott Patterson, Betty Russell, Athena Karkanis
Tekst archiwalny. Recenzja opublikowana pierwotnie na łamach portalu Bestiariusz 7 grudnia 2009 roku.