Nierzadko można spotkać się z opinią, że klasyczne fantasy to gatunek dawno wyeksploatowany, w obrębie którego trudno jest jeszcze stworzyć coś świeżego. Rozmaici autorzy silą się więc na kreatywność, tworząc miszmasze różnych konwencji i starając się dowieść swojej oryginalności, co wcale nierzadko owocuje kuriozalnymi efektami. Odnalezienie wśród książek polskich fantastów utworów nawiązujących do sprawdzonych, klasycznych wzorców gatunku nie jest wcale proste. Tymczasem takiej właśnie, kanonicznej heroic fantasy pohołdował Marcin Mortka w powieści “Martwe Jezioro”.
W świecie, do którego przenosi nas autor, nie dzieje się najlepiej. Względnie niegdyś spokojne krainy zostały zaatakowane i sterroryzowane przez okrutną Smoczycę, która każdy z buntujących się przeciw niej ludów obłożyła osobnym Przekleństwem. Jednym zabrała mowę, innym skróciła życie, klątwa jeszcze innych uniemożliwia im spokojny sen. Ludy te nigdy nie pałały do siebie dużą sympatią, jednak w obliczu nowego zagrożenia zjednoczyły się i wznieciły powstanie przeciw okupującemu krainę gadowi i wspierającej go zamorskiej armii Taisceartan. Porażka w walnej bitwie przyniosła jednak kres rozpaczliwemu zrywowi, nazwanemu przez potomnych Burzą. Od tamtej pory mieszkańcy tego pozbawionego nadziei świata mówią otwarcie o mającym niebawem nadejść Końcu. Tylko najodważniejsi śmiałkowie decydują się wyruszać na drugą stronę Martwego Jeziora, w nadziei, że znajdą tam upragnioną wolność.
W taką właśnie podróż decyduje się udać Mads Voorten, weteran rzeczonego powstania. Wskutek pewnego zbiegu wydarzeń, towarzyszy mu jeszcze kilka innych osób, każda wybierająca się za Martwe Jezioro w innym, sobie tylko znanym celu. Ktoś szuka dawno zaginionego potomka, ktoś ma nadzieję odnaleźć swoich rodaków, jeszcze inni zamierzają dotrzeć do elfów, o których wprawdzie na całym świecie krążą legendy i plotki, lecz wcale nie ma pewności, czy naprawdę istnieją.
Jednym z atutów “Martwego Jeziora” jest kreacja świata. Podobnych, parafrazowanych na rozmaite sposoby historii o krainach najechanych przez złe i okrutne bestie fantasy zna wprawdzie bardzo wiele, autor dopilnował jednak, by dzieje świata przedstawiały się wiarygodnie i żywo interesowały odbiorcę. Streścił je w poprzedzającym właściwą część książki prologu, zatytułowanym “Pieśń Katriny”. Później, w dialogach między sobą postacie często odnoszą się do tragicznej sytuacji, w jakiej znalazł się ich świat. Mało tego, jak przystało na heroic fantasy, od niektórych z nich zależeć będzie jego los! Bardzo ciekawym rozwiązaniem, wzbogacającym kreacje bohaterów drugoplanowych i epizodycznych, okazały się także wspomniane wcześniej Przekleństwa.
Głównych bohaterów trudno jednak zaliczyć w poczet mocnych stron powieści. Mads Voorten jest postacią bardzo typową, żeby nie powiedzieć – banalną. Niepokorny wojownik, o bogatej, choć usłanej pasmem nieszczęść i porażek przeszłości, zdeterminowany jednak, by osiągnąć swój cel – podobnych kreacji mieliśmy już dziesiątki. Nie inaczej ma się rzecz z jego towarzyszami podróży. Niby każdy z nich ma odrębne dążenia, zupełnie inne, zindywidualizowane cechy, a jednak żaden nie okazuje się na tyle ciekawy, by w szczególny sposób przyciągnąć uwagę czytelnika. Butny Malhorn, tajemniczy Istvan, zbuntowana przeciw swojemu zakonowi Strażniczka, lubujący się w kiełbasie Chruścik. Mogliby stanowić interesującą drużynę, o dynamicznych, przejmujących relacjach. Potencjał został jednak w dużej mierze zmarnowany – większość postaci raczej irytuje, niż intryguje, bądź robi za mało porywające tło dla poczynań protagonisty.
“Martwe Jezioro” to powieść drogi. Długa i usłana niebezpieczeństwami podróż, będąca tak częstym motywem w kanonicznej fantasy, stanowi tu kwintesencję fabuły. Na dłuższą metę okazuje się to nużące. Akcja wprawdzie jest bardzo dynamiczna, a Mortka nie daje swoim bohaterom ani chwili wytchnienia, pakując ich w kolejne tarapaty, na ogół mniejsze lub większe walki i potyczki. Gorzej, jeśli wziąć pod uwagę, iż zajmują one znaczną część spośród ponad trzystu stron powieści.
Zakończenie “Martwego Jeziora” jasno sugeruje, że możemy wkrótce spodziewać się kontynuacji. Dobrze byłoby, gdyby prezentowała ona wyższy poziom, aniżeli opisywana powieść, choćby taki, do którego Mortka przyzwyczaił czytelników w swoich dotychczasowych książkach. W “Martwym Jeziorze” wykreował ciekawy, zajmujący świat, którego dalsze losy zdecydowanie chciałoby się poznać. Zabrakło jednak ciekawszych bohaterów, fabuła okazała się dość monotonna i pozbawiona polotu, dopiero pod koniec zdradzając potencjał na pasjonującą drugą część. Której sobie, i wam życzę.
Ocena: 5/10
Tytuł: Martwe Jezioro
Tytuł oryginału: Martwe Jezioro
Autor: Marcin Mortka
Wydawnictwo: Fabryka Słów
Rok wydania: 2011
Ilość stron: 312
ISBN: 978-83-7574-484-2
Tekst archiwalny. Recenzja opublikowana pierwotnie na łamach portalu Bestiariusz 21 lipca 2013 roku.