Zeno Clash

lip 22, 2024 | Aktualności, Pokój gier

Historia z surrealistycznego snu

Chilijskie studio ACE Team przez niekrótki czas specjalizowało się w tworzeniu modyfikacji do gier, ale pewnego razu postanowiło odważyć się na stworzenie w pełni własnego, niezależnego tytułu. Projekt pierwotnie nazywał się “Zenozoik” i miał stanowić połączenie bijatyki i strzelanki z elementami RPG, w dodatku rozgrywającego się w otwartym świecie. Programiści zdali sobie jednak sprawę, że ich plany są zbyt ambitne jak na pierwszą pełnoprawną grę i okroili go, usuwając aspekt rozwoju postaci i rezygnując z otwartego świata na rzecz linearnego scenariusza. Efektem jest wydany w 2009 roku “Zeno Clash”, który – mimo, że pierwotnie miał być czymś znacznie większym – słusznie zaskarbił sobie sympatię graczy i branżowych krytyków.

Gra rozpoczyna się w chwili, kiedy sterowany przez nas bohater, Ghat, odzyskuje przytomność po wielkiej eksplozji. Wskutek wybuchu śmierć poniosła Ojczymatka – dwupłciowa istota, która dała życie Ghatowi, ale sprowadziła na świat i wychowała wiele innych istot, zamieszkujących uniwersum. Nasz protagonista jest więc zaledwie jednym z wielu dzieci Ojczymatki, ale jedynym, który przeciwstawil się jej, chcąc poznać jej prawdziwą naturę. Z chwilą, kiedy się zbuntował, musiał uciekać z miasta, a w ślad za nim ruszyli wierni Ojczymatce bracia i siostry, z zamiarem uśmiercenia niepokornego krewnego. “Zeno Clash” jest więc rozbudowaną retrospekcją, w której krok po kroku dowiadujemy się prawdy o Ojczymatce i o wydarzeniach, które doprowadziły do jej ostatecznego upadku.

Fabuła “Zeno Clash” jest intrygująca i choć tak naprawdę toczy się wokół zaledwie jednego wątku, to przez długi czas więcej jest tu pytań, niż odpowiedzi. Twórcy oszczędnie serwują nam wiedzę o Ghacie, jego przeszłości i tego, co doprowadziło do konfliktu z Ojczymatką i jaki miał on przebieg. Historia jest ciekawa, ale nie porywająca, a kiedy po kilku godzinach rozgrywki dociera się do finału, to można też skonstatować, że niezbyt odkrywcza. Skłamałbym jednak pisząc, że scenarzystom nie udało się rozbudzić we mnie ciekawości odnośnie doświadczeń, jakie były udziałem Ghata przed odejściem Ojczymatki. Wręcz przeciwnie – im było dalej, tym ciekawiej.

Jednak to nie historia wysuwa się w produkcji ACE Team na pierwszy plan. Tym, co czyni dzieło chilijskich programistów tak unikatowym, jest stworzone przez nich uniwersum. Świat otaczający Ghata przypomina rzeczywistość rodem z jakiegoś pokręconego snu. Rzeczywistość tak niezwykłą, barwną, a przy tym odrealnioną i uderzającą psychodelią, że trudno porównać ją do czegokolwiek, co widziało się wcześniej w grach czy nawet na kinowych ekranach. Gdyby usilnie szukać porównań, odzwierciedlających choć w części to, co oglądamy w “Zeno Clash”, można by powiedzieć, że to miks najbardziej fantastycznych pomysłów z “Avatara” Jamesa Camerona, znanej z PS4 “Horizon – Zero Dawn”, osadzony w realiach przypominających nieco paleolit, a jednak z rozwojem technologicznym pozwalającym na używanie prymitywnej broni palnej. Choć nawet te słowa tylko w niewielkim stopniu oddają owoc wyobraźni chilijskich programistów. Dość powiedzieć, że “Zeno Clash” urzeka, intryguje, a niekiedy nawet niepokoi bogactwem zawartych tu, całkowicie dziwacznych pomysłów.

Elementy otaczającego świata, takie jak fantastyczne krajobrazy, czasem pustynne, innym razem leśne czy wyspiarskie, ale zawsze przywodzące na myśl katalog sztuki surrealistycznej, to jednak niewiele w porównaniu z tym, jakie istoty zamieszkują ów świat. A są to kreatury rodem z jakichś pokręconych, narkotycznych wizji. Spotkamy tu biegające humanoidalne koguty, tłustych, karzełkowatych osiłków wyglądających niczym owoc kazirodczego związku; przerośnięte orłoszczurobobry; nadlatujące i kąsające gigantyczne robale, monstrualne, wyrzucone na brzeg wieloryby, a od czasu do czasu w tle mozolnym krokiem, nic nie robiąc sobie z obecności gracza, maszerują sięgające do chmur kreatury przypominające krzyżówki żyrafy i słoni. Można odnieść wrażenie, że twórcy gry pozwolili sobie na puszczenie wszelkich wodzy fantazji i wprowadzenie do tytułu kreatur, które znali ze swoich najbardziej szalonych snów czy niezrealizowanych nigdzie wcześniej artystycznych koncepcji. O ile zdecydowana większość bestiariusza “Zeno Clash” to kreatury wyglądające całkiem groteskowo, to pewnym ich przeciwieństwem jest sama Ojczymatka. To bodaj jedyna kreatura, pojawiająca się w grze i przyprawiająca o ciarki na plecach. Przypomina przerośniętą, schowaną za czarnym kapturem babojagę o długim nosie, świecących się na żółto oczach i przerośniętych, kościstych kończynach, a ilekroć pojawia się na ekranie, towarzyszy temu posępna, pianinowa melodia, sprzyjająca kreowaniu atmosfery niepokoju.

W “Zeno Clash” poczynania Ghata śledzimy z perspektywy pierwszoosobowej, zupełnie jak w strzelankach FPS. Jednak naszym narzędziem do rozprawiania się z przeciwnikami rzadko kiedy jest broń palna – prymitywne pistolety i strzelby pojawiają się tu sporadycznie. Od czasu do czasu w ręce Ghata wpadnie jakiś oręż obuchowy, czy broń biała. Jednak zdecydowaną większość walk przyjdzie nam stoczyć gołymi rękami i to właśnie na ten aspekt rozgrywki twórcy położyli największy nacisk. “Zeno Clash” jest bowiem tak naprawdę rozbudowaną bijatyką, w której kroczymy od sceny, do sceny, a w każdej z nich mamy do pokonania jednego bądź kilku przeciwników. Ilekroć rozpoczynamy nową sekwencję, na ekranie widzimy zapowiedź starcia niczym w karcie walk jakiejś bokserskiej federacji. Następnie rozpoczyna się jatka. Walka nie jest przesadnie skomplikowana. Sprowadza się do zaledwie dwóch ciosów (słabszy wyklikujemy lewym przyciskiem myszki i silny, do którego używamy prawego) i możliwości blokowania (z której summa summarum prawie się nie korzysta). Zawiedzie się ten, kto oczekiwałby jakichś wymyślnych kombosów, czy odnawiających się zdolności, pozwalających raz na jakiś czas zaatakować w bardziej wymyślny sposób. Choć takie pomysły twórcy z ACE Team mieli, to po przeliczeniu sił na zamiary postanowili z nich zrezygnować. Efekt jest taki, że walki są zwyczajnie znacznie prostsze, niż można by się spodziewać, ale w dalszym ciągu emocjonujące. Mimo, że schematy bijatyk się powtarzają, podobnie jak – na późniejszym etapie gry – powtarzalne są sylwetki przeciwników, to jednak “Zeno Clash” ma w sobie to coś, co każe tłuc kolejnych oponentów, przechodzić do kolejnych scen i odkrywać kolejne karty historii głównego bohatera. Zdarza się, że trzeba nam pokonać więcej niż jednego przeciwnika naraz, a każdy z wrogów obiera inną taktykę. Dla przykładu, jeden usiłuje nas staranować, a inny stawia na broń dystansową. Wówczas walki zyskują pewne urozmaicenie, a gracz, siłą rzeczy musi się trochę nakombinować, by sprostać zadaniu.

“Zeno Clash” została wydana w 2009 roku, toteż w chwili, gdy piszę te słowa – piętnaście lat po premierze tytułu – oprawa graficzna nie należy już do najświeższych. Animacjom postaci niekiedy brak płynności, a tekstury niejednokrotnie kłują w oczy niewielką szczegółowością. Gra wygląda tym lepiej, im dalej patrzymy. Surrealistyczne krajobrazy potrafią zrobić dobre wrażenie, jednak kiedy przyglądamy się sylwetkom naszych towarzyszy podróży, czy przeciwnikom, jest już co najwyżej przeciętnie. Słowa uznania należą się natomiast wobec Patricio Menesesa, który skomponował muzykę do “Zeno Clash”. Nie jest ona specjalnie różnorodna i sprowadza się do zaledwie kilku utworów, towarzyszących nam podczas rozgrywki. Jednak doskonale dopasowuje się do konwencji gry, uzupełniając się z psychodelią otaczających krajobrazów, a podczas walk podkreślając dynamikę starć. 

“Zeno Clash” starcza na zaledwie kilka godzin grania. Są to jednak godziny, które trwale zapisują się w pamięci za sprawą niezwykłego, nie mającego swojego odpowiednika świata gry, pełnego dziwacznych miejsc i mieszkańców, a także dzięki niezliczonym, może i prostym, ale nader emocjonującym starciom. Trzeba brać poprawkę na to, że jest to dzieło debiutanckie, stworzone przez ambitny zespół chilijskich programistów, stawiających pierwsze poważne kroki w branży, ale pozycjonujący się na gry spoza głównego nurtu. Najlepiej świadczą o tym ich późniejsze, świetnie przyjęte dzieła, takie jak “Rock of Ages”, czy “The Eternal Cylinder”, w które zdecydowanie warto zagrać. Przedstawiając światu “Zeno Clash”, swój pełnoprawny debiut, dowiedli, że nie brak im ani wyobraźni, ani umiejętności.

Damian Bartosik

Bloger i autor

Miłośnik kultury i autora bloga, który od ponad 20 lat dzieli się swoją pasją z innymi.

Najnowsze artykuły

Pokoje

Biblioteka

Sala kinowa

Pokój gier

Gabinet

Salon

Lamus

Zapisując się do newslettera akceptuję postanowienia Polityki prywatności

Śledź mnie

Przeczytaj również

Rozpusta na wielkim ekranie – recenzja filmu “Kaligula”

Rozpusta na wielkim ekranie – recenzja filmu “Kaligula”

Była połowa lat siedemdziesiątych ubiegłego stulecia, kiedy włoski reżyser Tinto Brass, znany dotychczas z tanich filmów erotycznych, stanął przed niepowtarzalną szansą nakręcenia wysokobudżetowej produkcji, przedstawiającej historię jednego z najbardziej...